Obudziła się po piątej rano. Wstała, przeciągnęła się i
zerknęła za okno. Na termometrze dwanaście stopni, słońce i delikatny wiaterek.
Wymarzona pogoda na „spacer” po Tatrach.
Zeszła na dół, rozczesała swoje długie włosy. Do kuchni
przyciągnął ją piękny zapach. W pomieszczeniu stała mama.
- Cześć kochanie. – uśmiechnęła się na widok córki i wróciła
do smażenia naleśników.
- Mamo… Wstałaś tak wcześnie, żeby zrobić mi śniadanie? –
zaśmiała się Asia.
- Dla mojej taterniczki wstałabym jeszcze wcześniej. Gdzie się
dzisiaj wybierasz? – spytała.
- Na Skrajny Granat.
- Twój ulubiony szlak. Tylko uważaj, proszę. Wiesz dobrze,
że Orla Perć lubi zaskakiwać.
- Muszę sobie zrobić rozgrzewkę. – uśmiechnęła się Strzelba.
- Rozgrzewkę? – roześmiała się mama. Zawsze podziwiała swoją
córkę za zamiłowanie do gór.
- No tak. Mam zamiar iść jeszcze na Świnicę mamo. Ale nie
dzisiaj.
- Boże dziecko, byłaś tam już tyle razy, ale zawsze się o
ciebie boję. – pokiwała głową.
- Dam sobie radę. Skoczę jeszcze do schroniska. Może się załapię
na jedną zmianę. Dawno nikogo nie… ratowałam. – zaśmiała się. Asia pochłonęła
śniadanie i pobiegła spakować sprzęt. Trasa, którą wybrała była dosyć
wymagająca, dlatego wzięła na wszelki wypadek
czekany. Ubrała się w swoją czerwoną kurtkę, z nadrukiem
TOPR, którą miała obowiązek nosić w tatrach i założyła buty.
- Dobra mamo, wrócę dzisiaj wieczorem, albo jutro przed
południem. Pewnie zatrzymam się w Murowańcu. – pożegnała się z mamą. Po
kilkudziesięciu minutach stała przy wejściu na szlak. Szczęśliwa, ruszyła w
stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Raniutko w
Bełchatowie…
- Monika, wiesz może, co u Asi? – spytał Bartek, widząc
Libero, która szła na trening.
- A co ci do tego? Zraniłeś ją, nie wystarczy ci jedna? –
powiedziała z przekąsem.
- Byłem u Aśki, tłumaczyłem jej, że nic mnie z Blanką nie
łączyło. Uwierzcie mi! – zaczął rozpaczać.
- Bartek, naprawdę? Zawsze ci wierzyłam, ale tym razem nie
potrafię…
- Naprawdę! Dziewucha mści się na mnie! Jak mam ją
przekonać! Proszę, pomóż mi. – przyjmujący złożył ręce jak do modlitwy.
- Dobra Kuraś. – powiedziała w końcu. – Aśka jest w
Zakopanem. Musiała chwilę odetchnąć od tego wszystkiego.
- Cholera, jak ja się teraz dostanę do Zakopanego?
- Bierz auto i jedź. Wyciągnę od niej kiedy i gdzie będzie
chodzić i się na pewno spotkacie. Tylko tak możesz ją odzyskać. – rzekła
spokojnie.
- Monia, dziękuję! – Bartek wyprzytulał Aśkę i pobiegł do
domu. Spakował się w błyskawicznym tempie, zadzwonił do trenera i wyjechał.
Czego to się dla miłości nie robi…
Gdzieś koło Hali
Gąsienicowej…
Aśka wyłoniła się już zza drzew i rosnącej na stokach
kosodrzewiny. Nic nie przeszkadzało jej w podziwianiu widoków. Upajała się
krajobrazem i górskim powietrzem. W dusznym Bełchatowie brakowało jej wolności,
której tutaj miała największą dawkę. Wychodząc coraz wyżej dostrzegała zarysy
innych szczytów. Przystanęła i spojrzała we wszystkie strony, z prawej Zawrat,
naprzeciw Kozi Wierch, a z lewej Kościelec. Przypomniała jej się wycieczka z
Bartkiem. Starała się wymazać ją z pamięci, ale trudno było ukrywać, że była to
jedna z najlepszych w jej życiu. Usiadła na kamieniu i wyciągnęła mapę, dalej
się rozglądając. Wzięła do ust kilka łyków mineralnej i poszła dalej. Po
dwudziestu minutach wyszła na piętro hal. Jednak tu skończył się spacerek, a
zaczęła wspinaczka. Aśka wyciągnęła rękawiczki, żeby nie poranić rąk i zaczęła
brnąć po ścianie. Kilkadziesiąt metrów do góry, bez asekuracji nie należy do
najbezpieczniejszych pomysłów. Jednak dziewczyna lubiła wyzwania. Szła dalej
szlakiem, który odbił nieco w prawo. Po kilkunastu minutach monotonnej wędrówki
wśród drzew, Aśka wyszła na ścianę Granatu, z której rozciągały się nieziemskie
widoki. Dalej szlak prowadził po nieco łatwiejszych do pokonania, ale
zdradliwych skałkach. Oczywiście dziewczyna bez najmniejszego problemu je
pokonała, chociaż dla przeciętnego turysty jest to nie lada wyzwania. Strzelby
do „przeciętnych” nie zaliczamy. (Trudno sobie to wyobrazić, ale pod nogami
Hala gąsienicowa, a nad głową skały i niebo).
Aśka po długim zmaganiu z niełatwą górą dotarła na szczyt.
Uniosła głowę do góry i popatrzyła z uśmiechem w niebo, jakby chciała
podziękować Bogu, że mogła tu wrócić. Do miejsca, gdzie spędzała najpiękniejsze
chwile swojego życia. Usiadła na trawie, której skrawek znalazła jeszcze wśród
skał. Siedziała tak dziesięć minut. Kiedy wstawała by iść dalej, usłyszała
stłumiony krzyk, a po chwili zobaczyła człowieka spadającego żlebem w dół z
Kościelca do przełęczy. Najczęściej jest to śmierć na miejscu, ale w historii
ratownictwa wielokrotnie ludziom udawało się przeżyć takie wypadki. Szybko
wyciągnęła telefon i wpisała numer do swojego znajomego, który tak jak ona był
ratownikiem. Tym samym zdawała sobie sprawę, że pierwszy raz od kilku lat życie
człowieka zależy od niej, gdyż jest najbliżej poszkodowanego.
- Hej Asiu. Dawno się nie widzieliśmy! – usłyszała głos.
- Słuchaj Paweł, poważna sprawa. Jestem Na Skrajnym Granacie
i właśnie widziałam jak turysta spadł żlebem z Kościelca do przełęczy. Jestem
na rzut kamieniem. Zejdę granią i za około dwadzieścia minut będę już przy nim.
- Jasne. Idź. Wysyłam helikopter. Masz sprzęt?
- Oczywiście. Tylko się pospiesz. Pogoda się zmienia. –
dodała, widząc nadchodzące z zachodu ciemne chmury.
- Wiem, trzymaj się mała. Za chwilę będzie pomoc. –
zakończył połączenie, a Aśka wręcz zbiegała po skalnych półkach.
Też w Zakopanem…
Bartek od paru godzin był już na miejscu. Chcąc skorzystać z
okazji, wziął sprzęt i udał się na wycieczkę. Pogoda dopisywała, dlatego wybrał
się na Kościelec, chcąc sobie przypomnieć wyprawę, którą odbył tam razem z
Asią. Szedł równym tempem, podziwiając widoki. W oddali widział inne szczyty.
Uwielbiał góry, a Strzelba zaszczepiła w nim jeszcze większą miłość do nich.
Jego zamyślenie przerwał wyraźny krzyk. Chłopak idący jakieś trzysta metrów
przed nim pośliznął się i runął w dół. Bartek przestraszył się nie na żarty. Za
wszelką cenę chciał mu pomóc. Wyciągnął linę i nabił w ścianie haki.
- Trzy haki. – powiedział do siebie, przypominając sobie
rozważną decyzję Asi, która uratowała jej życie. Solidnie zawiązał supeł i przy
pomocy czekanów zaczął schodzić w dół. Po kilkunastu minutach był przy rannym.
Jak na złość na dole nie było zasięgu, czyli z wołania o pomoc nici. Mógł tylko
liczyć na to, że ktoś inny ich zauważy. Mężczyzna, na oko dwudziestokilkuletni leżał
nieprzytomny, z rozbitą głową i rozciętym łukiem brwiowym, z którego sączyła
się krew. Kurasiowi zaczęły drżeć ręce. W duchu modlił się, żeby ktoś w końcu
tędy przechodził. Jego modlitwy zostały wysłuchane…
Po pięciu minutach na horyzoncie ukazała się wysoka,
szczupła postać. Po kolorze kurtki, Bartek rozpoznał w niej ratownika.
Aśka z niemałym trudem pokonywała trasę przysypaną jeszcze
śniegiem, która w lecie jest zwykłym spacerkiem. W oddali zobaczyła dwóch
ludzi. Jeden leżał w bezruchu, co oznaczało, że jest poszkodowanym turystą, a
nad nim klęczał drugi mężczyzna. Dziewczyna przyspieszyła kroku i za chwilę
znalazła się przy nich.
- Co mu się stało? – spytała, patrząc na zdziwionego
mężczyznę.
- Rozbił głowę i rozciął łuk brwiowy. Oddycha, ale jest
nieprzytomny…
- Aha. – odparła, wyciągając z plecaka apteczkę i ściągając
rękawiczki.
- Jest pani ratownikiem? – spytał, biorąc od dziewczyny
bandaż.
- Tak. – rzuciła Aśka, niewiele myśląc. Kuraś nie zdawał
sobie sprawy, z kim właśnie rozmawiał. Tak samo jak on, dziewczyna miała twarz
zakrytą kominiarką, a poza tym, nie było czasu, żeby się sobie specjalnie
przyglądać.
- Jest śmigłowiec! – ucieszyła się i zaczęła machać rękami.
Po chwili zostały spuszczone nosze, na których Aśka umiejętnie ułożyła
poszkodowanego. Dała znać pilotom, żeby lecieli prosto do szpitala, a oni wrócą
spokojnie do schroniska.
Bez słowa wspięli się z powrotem na ścianę, a później,
skupiając się jedynie na drodze, doszli na szczyt Kościelca. Usiedli na
kamieniach, a Aśka rozpięła kurtkę i ściągnęła kominiarkę. Bartek zamarł…
Cześć! Powiedzcie mi
wprost, czy nie zanudzają Was te rozdziały o górach. Przyznam się, że kocham
góry tak, jak siatkówkę i mogę o nich gadać godzinami, tak samo jak chodzić.
Komentujcie!