niedziela, 14 kwietnia 2013

Uwaga!

Rozpoczęłam pisanie nowego opowiadania pt. "A teraz zaczekaj". Podajcie mi proszę swoje pomysły oraz siatkarzy, których chciałybyście zobaczyć w historii. Zapraszam :)

Epilog


- Aśka, obudź się, dojeżdżamy pod halę. – usłyszałam cichy głos Moniki. Otworzyłam najpierw lewe oko, później prawe i rozglądnęłam się dookoła. Nasz autokar stał na wielkim parkingu, przed Katowickim „Spodkiem”.

Pomyślałam: Gdzie Bartek, gdzie mój guz na głowie, od ataku Nowakowskiego, czemu nie stoję do cholery na boisku? Spojrzałam na zegarek – czternasta. Moje zdziwienie było nie do opisania. Po chwili usłyszałam znajomy głos… Kaśki!
- Asiula, jakie wystawy sobie dzisiaj życzysz? – roześmiała się, ale mi nie było do śmiechu.
- Jak zwykle… - odpowiedziałam cicho.
- Coś ty taka przestraszona? Śniło ci się coś? – spytała zadziwiona Libero.
- Śniło, oj śniło… - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do siebie i pewnym krokiem wyszłam z autokaru, kierując się w stronę obiektu. Przechodząc przez wielkie wrota napotkałam paru siatkarzy i prezesa PZPS’u.
- Dzień dobry. – uśmiechnął się do mnie, a za nim zawodnicy. – Życzę powodzenia. Wierzymy w was dziewczyny. – mrugnął okiem, a ja zdobyłam się na delikatny uśmiech.

Poszłyśmy do szatni, a później na boisko, gdzie roiło się od kibiców w biało-czerwonych koszulkach. Na hymnie zadrżałam, a z oczu pociekła mi mała łza. Na trybunach, tuż za kwadratem dostrzegłam Kurka, który szczerzył się do mnie niemiłosiernie.

Zaczęłyśmy grać. Rozbiłyśmy Niemki do zera, czego w życiu bym się nie spodziewała. Dostałam MVP, z czego bardzo się cieszyłam. Swój występ mogłam określić za bardzo udany. Dodatkowo rozmawiałam z trenerem, który włączył mnie do wyjściowej szóstki na najbliższe mecze. Jak tu się nie cieszyć? Weszłyśmy do szatni i zmieniłyśmy ciuszki na cywilne.
- Aśka, coś ty taka nieobecna? Trzeba jej znaleźć faceta, ja wam to mówię. – powiedziała Weronika, a ja stałam jak słup soli.
- A Dawid? – powiedziałam po cichu. – A Bartek?
- Co? Dziewczyno, chyba ci się za dobrze spało. – roześmiała się Monika i wzięła mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia. Przy drzwiach stał Kurek z bananem na ustach.
- Wyskoczysz na kawę? – spytał, kiedy stanęłam na jego wysokości.
- y… - zacięłam się, a kątem oka zobaczyłam Monikę, Kaśkę i Weronikę, który wystawiły kciuki i energicznie przytakiwały.
- To znaczy… chętnie. – wydusiłam z siebie.
- Świetnie! Trzeba uczcić pierwszy wygrany mecz w półfinale! Mówię, ci, że w Niemczech zdobędziecie Mistrzostwo Europy… - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

Mistrzostwa Europy? Kurde, to był naprawdę chyba tylko sen… Szkoda, ale w sumie… znowu idę na randkę z Bartkiem, a sen mógł być przepowiednią na wygrany turniej. Uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam ze Spodka w towarzystwie przyjmującego. Nie ma sensu się zastanawiać nad tym co było, bo ostatecznie Siatkówka to nie tenis, zagrywka jest tylko jedna…


Krótki epilog na koniec… Dziękuję Wam, ze dotrwałyście ze mną do końca, że czytałyście moje wypociny :) W tym opowiadaniu powoli kończyły mi się pomysły i myślę, że czas zacząć nowe, do którego już zaczynam powoli zbierać inspirację. Powiedzcie mi proszę, jakiego siatkarza (niekoniecznie Polskiego) chciałybyście w nim zobaczyć? :) Pozdrawiam Was gorąco i jeszcze raz dziękuję.
                                                                                                                      Kasiula :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 40


            Z trudem oderwałam się od Bartka, chociaż w duchu byłam przeszczęśliwa.
- Co ty robisz? – wydusiłam z siebie.
- Kocham Cię Asia, nie wytrzymam bez ciebie. Proszę daj mi szansę. – błagał mnie. Dobrze, że nie uklęknął przede mną.
- Prosiłam cię. Będzie nam jeszcze trudniej. – wybełkotałam, czując jak łzy pchają mi się do oczu. Na szczęście winda się zatrzymała, przez co oszczędziłam sobie nieprzyjemnej rozmowy. Wybiegłam z klaustrofobicznego pomieszczenia i po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Monika gdzieś wybyła, więc byłam sama ze sobą. Wyciągnęłam telefon i wyszukałam numer Dawida, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę. Nie odbierał. Włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale nic to nie dało. Pomyślałam „trudno” i wzięłam książkę leżącą na półce. Pół godziny później wszyscy zeszli na obiad, łącznie ze mną. Usiadłam koło Weroniki i Moniki, a później przysiadła się jeszcze Agnieszka. Starałam się być wyluzowana, ale cały czas czułam na sobie przenikliwy wzrok Bartka. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, jednak to było ode mnie silniejsze. Ukradkiem widziałam, jak Kuraś wbija nóż w kotlet i siedzi ze spuszczoną głową. Było mi go cholernie szkoda, jednak zranił mnie i nie wiem, czy byłam gotowa znowu mu zaufać. Skończyłam jedzenie i poszłam przygotować się na basen. Wzięłam torbę ze strojem i ręcznikiem, po czym wyszłam z pokoju razem z Monią. W połowie drogi dołączył się do nas jeszcze Michał, więc miałam okazję popatrzeć i posłuchać jak do siebie szczebioczą. Chociaż na chwilę mogłam się oderwać od dręczących mnie myśli.

Weszłyśmy do szatni, gdzie siedziały już inne dziewczyny. Założyłyśmy sportowe stroje i wyszłyśmy na basen. Tam czekali już na nas chłopaki. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów i zbierania szczęk z podłogi, no ale niestety mężczyźni później dojrzewają. Za chwilę weszli nasi trenerzy z głupimi uśmieszkami na twarzy.
- Robimy sztafetę. Pływamy po dwanaście osób na tor. Drużyna, która pierwsza przepłynie łącznie czterdzieści osiem basenów, wygrywa. – powiedział donośnym głosem Matlak. Wszyscy podzieliliśmy się na dwa team’y i zaczęła się walka na śmierć i życie. Naturalnie musiałam mieć pecha i płynąć ostatnia, a co gorsza po Bartku. Trudno się mówi.

Przez dwadzieścia cztery pierwsze baseny wygrywaliśmy, ale potem wszyscy zaczęli się powoli męczyć. Pod koniec wyścigu Bartek z Miśkiem nadrobili straty i obie drużyny płynęły równo, aż w końcu nadeszła pora na ostatnie dwie długości, w moim wykonaniu. Do wody wskoczyłam równo z Bartmanem. Płynęłam jakby mnie rekin gonił, ale to i tak nie dało mi dużej przewagi nad atakującym.
Jedna długość za mną, teraz następne 50m. Zibi trochę zwalniał, za to ja zaczęłam przyśpieszać. Kraulem nie pływałam najlepiej, ale widać na tyle dobrze, żeby pokonać Zbyszka. Dotknęłam ręką płytki i spojrzałam z ironicznym uśmiechem na Bartmana.
- Ty dobie dyscyplin nie pomyliłaś? – roześmiał się.
- Do Otylii Jędrzejczak mi trochę brakuje. – uśmiechnęłam się. Za chwilę przede mną pojawiła się dłoń, oczywiście należąca do Bartka. Skorzystałam, a ten jednym ruchem wyciągnął mnie z wody. Tym razem ja musiałam zbierać szczękę z podłogi. Słyszałam o ludziach silnych, ale to już była lekka przesada. Nie ważyłam tyle co piórko. Wszyscy zaczęli mnie ściskać, co najmniej jakbym zdobyła medal olimpijski. Za chwilę znalazł się przy mnie trener i z uśmiechem na ustach pokazał mi stoper.  54.73!
- O matko. – wydusiłam z siebie.
- Na 100m. Brawo Joasiu. – trener cieszył się jak dziecko, co mnie trochę rozśmieszyło.

Popływaliśmy jeszcze trochę. Jednak piętnaście minut przed końcem treningu, trener „w nagrodę” kazał usadowić mi się w jacuzzi. Mi to w żadnym przypadku nie przeszkadzało. Za chwilę dosiadło się jeszcze kilka osób i zrobiło się całkiem wesoło. Wszyscy mnie podziwiali. Oj… zachowuję się jak egoistka.
- Jak się dzielimy na treningu? – spytał Zibi, siadając koło mnie.
- Proponuję ja, Aśka, Bartek, Weronika, naturalnie Monia. – Dzik wyszczerzył się do narzeczonej. – I załóżmy Ziomek na rozegranie. To my mamy team ustalony. – uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
- Przygotowujesz się do roli trenera? – roześmiałam się.
- Zawszę mogę nim zostać. – pokazał wszystkie zęby.
- A my trenerze? – spytał Zibi, akcentując ostatnie słowo.
- No to ty, Piter, Igła, Winiar, Iza na rozegranie, Magda na przyjęcie i wszystko pasi.
- Pasi, pasi. Zbieramy się, bo Anastasi nadchodzi.

Po kilku minutach przyszedł trener i oficjalnie zakończył nasz trening na basenie. Poszliśmy się przebrać, po znowu za dwie godziny mieliśmy wspólny trening na hali. Może to nie był taki zły pomysł. Wzięłam koszulkę, spodenki i swoje ukochane buciki, które ubieram na każdy możliwy trening, czy mecz. Weszłam na halę i zaczęłam się rozgrzewać. Usiadłam jak najdalej od Bartka. Zdawałam sobie sprawę, ze znowu zacznie niewygodny dla mnie temat. Po godzinie solidnej rozgrzewki i ćwiczeń, zaczęliśmy grać w ustalonych wcześniej składach.

Stanęłam sobie na przyjęciu i czekałam na piłkę. Ziomek jest świetnym rozgrywającym. Kilka razy dostałam wystawę na środek z drugiej linii, czyli tak zwanego pipe’a.
Wszystko szło jak po maśle, do jednego z ataków Piotrka z krótkiej. Widziałam jak Nowakowski zbiera się do ataku. Dostał idealną piłkę, zrobiłam krok do przodu, myśląc, że będzie kiwać. To był błąd. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam to niebiesko-żółta piłka zbliżająca się do mnie z zawrotną prędkością, głos, który chyba należał do wszystkich obecnych na boisku i to najgorsze – ciepła krew na ustach. Później straciłam kontakt z rzeczywistością…

Przepraszam, że dodaję tak późno, ale zrozumcie, że mam treningi, szkołę i się po prostu nie wyrabiam, a nie chcę dodawać nieprzemyślanych, bezsensownych rozdziałów. Za dwie godziny mecz. Jak obstawiacie? U was też słoneczko i 15 stopni? :)

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 39


Aśka…

                Do moich uszu dobijał się nieznośny dźwięk budzika. Wymacałam go dłonią i spojrzałam na wyświetlacz. 7:00. Przeklęłam w myślach i wyskoczyłam z łóżka. Za pół godziny mam być pod halą i wyjeżdżać na zgrupowanie do Spały. Złapałam torbę z rzeczami, ale zaraz zmieniłam zdanie. Upuściłam ją i pobiegłam do łazienki. Umyłam się w ekspresowym tempie. Włożyłam reprezentacyjny dres, zarzuciłam plecak, na ramię torbę, a do ręki wsadziłam Monte.
Za pięć minut mieliśmy wyjeżdżać. Stałam razem ze wszystkimi, drugi trener sprawdzał obecność, a mnie olśniło, że nie zamknęłam mieszkania. Zrobiłam minę jakby mi dom okradli. Przeraziłam się i zażarcie zaczęłam tłumaczyć po włosku trenerowi, że muszę wrócić, a to mi zajmie dziesięć minut. Mężczyzna niechętnie skinął głową, a ja jak torpeda pognałam w stronę osiedla. Po przebiegnięciu jakichś czterystu metrów zorientowałam się, że biegnie za mną nikt inny, jak Bartek. Zaczęłam się śmiać pod nosem, widząc, jak ten „mutant” próbuje mnie dogonić. Po dwóch minutach morderczego maratonu znalazłam się pod klatką, gdzie z grzeczności zaczekałam na Kurka.
-  Poranny trening? – spytałam z uśmiechem na ustach, widząc jego rozpaloną do granic możliwości twarz. Teoretycznie nie miałam za co być dla niego opryskliwa.
- Można to tak nazwać. – roześmiał się i usiadł na ławce, w czasie kiedy ja poszłam zamknąć mieszkanie. Za moment znalazłam się z powrotem na dole. Mrugnęłam do Bartka i pobiegliśmy w drugą stronę.
Na miejsce przybiegliśmy  wykończeni. Zajęliśmy swoje miejsca, czyli obok siebie, bo wszyscy już się wygodnie usadowili. Klapnęłam od strony okna i oparłam głowę o szybę. Wyciągnęłam z torby książkę, którą chciałam zacząć czytać. Wspominałam już, że jestem molem książkowym? Zaczęłam od opisu i krótkiego streszczenia na okładce. Wtedy nadszedł Bartek i „padł” obok mnie.
- Co tam czytasz? – zaciekawił się.
- „Milczenie owiec”. Zaczynam dopiero. Nawet nie wiem za bardzo o czym to jest. Jak widzę tanią, a grubą książkę, to od razu ją kupuję. Jak bułki w spożywczaku. – zaśmiałam się.
- Mogę czytać z tobą? – zrobił maślane oczy.
- A czytaj, tylko dostosuj sobie tempo. Ostrzegam, że szybko czytam.  – pogroziłam mu palcem i otworzyłam lekturę na pierwszej stronie. Zaczęliśmy czytać kryminał, który okazał się być fantastyczną książką. W ten sposób przeleciała nam cała droga do Spały.
Zajechaliśmy na wielki parking i wysiedliśmy z autokaru. Spała, zarówno jak Szczyrek była moim drugim domem. Wiedziałam gdzie co się znajduje, jak gdzie dojść. Powędrowaliśmy do recepcji, dostałam pokój z Moniką, naprzeciwko siatkarzy. No trudno. Będzie głośno, ale my ich tam utemperujemy. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do swojego lokum, słuchając idącej za mną Moniki. Weszłyśmy do naszego „królestwa”. Jak zwykle, niczego lepszego nie mogłyśmy się spodziewać. Dwa DŁUGIE, dębowe łóżka, mała komoda, telewizor i niewielkie biurko. Oczywiście z łazienką, która była dosyć dobrze wyposażona. Niestety bez wanny, ale mówi się trudno. Poszłam w ślady Moniki i rozpakowałam torby, wkładając  ubrania do szafy, a kosmetyki kładąc na półce w łazience. Położyłam się na łóżko i spojrzałam na kartkę, którą dostałam w recepcji. Wyglądała niestety mało przyjaźnie. O ósmej śniadanie, później prawie trzygodzinny trening, chwila przerwy, siłownia, czas wolny do obiadu, później znowu mała przerwa,  basen – niestety z chłopakami, co oznacza zabawę w  chlapanie i wrzucanie do wody, dalej przerwa i wieczorem ostatni trening, niestety łączony. Ale i tak lżejszy plan niż na ostatnim zgrupowaniu.
Założyłam biało czerwoną koszulkę, które jesteśmy zobowiązani nosić w Spale. Krzyknęłam do Moniki, która była w łazience, że wychodzę się przejść. Wzięłam swoje ukochane, czerwone conversy, a ponieważ było już cieplutko, ubrałam krótkie spodenki. Do kieszeni wzięłam telefon i wyszłam z pokoju, spotykając po drodze pana Bartmana.
- I jak tam? – spytał, kiedy dorównał mi kroku. – Jak nastroje przed mistrzostwami?
- Jak na razie wyśmienite. Czuję, że jesteśmy w dobrej formie i mamy szansę na złoto, ale nie będę zapeszać. – uśmiechnęłam się. – A wy? Przecież nie zostało wam wiele czasu.
- Po ostatnich osiągnięciach jesteśmy dobrej myśli. – powiedział, a nasza rozmowa zeszła na inne tory. Gadaliśmy o naszych zwierzakach. Zdziwiło mnie, ze prawie dwumetrowy facet może mieć małego yorka i kochać go nad życie, a w dodatku dać mu bardzo nietypowe imię – Bobek. Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje. Pożegnałam się ze Zbyszkiem i poszłam do stołówki. Zamówiłam sobie sałatkę grecką, bo Monte na cały dzień wypełniony masą treningów i ćwiczeń, nie wystarcza. Usiadłam sobie pod oknem i „zajadałam” się sałatą, pomidorem i serem fetą. Niektórzy się dziwią, że coś takiego przechodzi mi przez gardło, ale ja jestem wielbicielką śródziemnomorskiej kuchni. Za chwilę zeszli też inni siatkarze oraz parę dziewczyn z drużyny. Posłały mi promienny uśmiech i usiadły w rogu pomieszczenia. W tym samym czasie, do mojego stolika przysiadł się Bartek.
- Co słychać? O mój Boże, jak tym możesz to jeść. – wskazał na moje drugie śniadanie i zakrył dłonią usta.
- Zwykła sałatka i bardzo zdrowa. Lepsze to, niż wysokokaloryczne Monte. – zaśmiałam się.
- I tak spalam te kalorie. Ty z resztą też. Podtucz się coś, bo w anoreksję wpadniesz, jak będziesz jeść te paskudztwa.
- Żadne paskudztwa. – postanowiłam się pobawić jego kosztem. – A kałamarnice jadłeś?  - spytałam z powagą, którą trudno mi było zachować, widząc jego przerażoną minę.
- Nie jadłem. I nie mam zamiaru. - powiedział z obrzydzeniem.
- Ale sushi w Japonii próbowałeś, prawda? – dalej drążyłam temat.
- Nie. Wystarczy, że w Londynie się zatrułem. Zmienimy temat? – błagał. Nie wytrzymałam i wybuchłam spazmatycznym śmiechem, a kątem oka widziałam, jak Bartek bacznie mi się przygląda i uśmiecha na mój widok, w stanie niepohamowanej radości.
- Z czego się tak śmiejecie? – Do stolika przyszedł Igła, Ziomek i Pit.
- Udowadniam Kurkowi, że nie korzysta z życia. – odpowiedziałam, kiedy trochę się uspokoiłam.
- W jakim sensie? – Igła poruszył brwiami. A ja strzeliłam ręką w czoło.
- Moja wina, że nie lubię sera fety, kałamarnic i surowych ryb? – powiedział zrezygnowany przyjmujący.
- Dobra Kuraś, daj spokój. Jak będziemy kiedyś we Francji to napakujemy cię ślimakami. Aśka na pewno będzie usatysfakcjonowana. – zaśmiał się Piotrek. - Kiedy macie trening? – zwrócił się do mnie.
- Za niecałą godzinę. Potem siłownia, obiad i basen, a wieczorem chyba mamy razem. – uśmiechnęłam się, a w oczach Bartka pojawiły się iskierki radości.
Grzecznie się pożegnałam i razem z Kurkiem poszłam w kierunku windy. Ponieważ nasze pokoje były na najwyższym piętrze, trochę musieliśmy poczekać w środku. Widziałam, że siatkarz bije się z myślami. W końcu nie wytrzymał i zbliżył się do mnie.
- Aśka, ja cię kocham. Wróć do mnie. Ja tak dłużej nie wytrzymam. – wyszeptał. Nie wiedziałam za bardzo, jak mam zareagować.
- Przecież cię prosiłam. Obiecałeś, że nie będziesz do tego wracał, a poza tym… - nie skończyłam, bo mocno mnie do siebie przytulił i zachłannie pocałował…

Co u Was słychać? Jak obstawiacie niedzielny mecz. Wygra Sovia, czy ZAKSA? Całym sercem kibicuję Resovii, ale oczywiście nie dzielę was na Kibiców pierwszej, czy drugiej drużyny! :) Mam nadzieję, że rozdział się podoba, bo ja osobiście jestem z niego zadowolona. Pozdrawiam :) 

środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział 38



Asia…


Leżałam na łóżku, myśląc o wszystkim i jednocześnie o niczym. Do moich uszu dobijał się odgłos deszczu dudniącego w okienne szyby. Firanka tańczyła na wietrze, a mi było to wszystko obojętne. Wsłuchiwałam się w rytm melodii lecącej w tle z głośników radia i po kolei analizowałam treść czytanej przeze mnie książki. Jednak żadne z przeczytanych słów do mnie nie dochodziło. Ciągle myślałam o Dawidzie, a chwilami przez moje myśli przebiegał wesoły uśmiech Bartka. Nie miałam pojęcia dlaczego nie dałam mu jeszcze jednej szansy…

- Przecież mnie zranił. Nie mogę mu pozwolić sobą pomiatać. – powiedziałam do siebie, chcąc rozwiać dręczące mnie myśli. Usiadłam na miękkim materacu i spojrzałam na zdjęcie wiszące na ścianie. Byłam na nim razem z Dawidem – szczęśliwa. Czy czegoś więcej mi było potrzeba do szczęścia? Wschodząca gwiazda siatkówki, znana nie tylko w Polsce, dziewczyna bogatego i ułożonego mężczyzny, niebiedna, czego więcej chcieć? Jednak ciągle coś mnie nurtowało.  Chciałam się jakoś uwolnić od rzeczywistości. Udzielając wywiadów, zawsze mówiłam, że jestem szczęśliwa, dumna ze swoich osiągnięć, a czasem miałam ochotę zmienić zawód. Z powrotem stać się małą Asią, bawić się z psem, być przytulana przez wszystkich, którzy mnie kochali. Sława zaczynała mnie już powoli męczyć. Mój natłok myśli przerwał gwałtowny dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a w progu stanął uśmiechnięty i zziajany Bartek.

- Co ty tu robisz? – spytałam, widząc siatkarza, grubo po dwudziestej drugiej, u „bram” mojego małego królestwa.

- A może tak „dzień dobry”? – zażartował.

- Raczej dobry wieczór. – odwzajemniłam uśmiech i zaprosiłam go do środka. – Z czym przychodzisz? – spytałam, siadając obok niego w salonie.

- Chciałem z tobą pogadać. – powiedział poważnie. Miałam złe przeczucia co do tej rozmowy.

- Proszę bardzo. – mruknęłam i wygodniej się oparłam, cały czas nie spuszczając z oczu mojego rozmówcy.

- Zadam ci tylko jedno pytanie. – rzekł, co nie wyglądało zbyt przyjemnie.

- Proszę. – skinęłam głową.

- Jesteś teraz szczęśliwa? – spytał, a mnie zamurowało. Jakaś telepatia?

- Zależy w jakim kontekście… - zaczęłam się bronić, ale widząc minę Kurka, nie chciałam brnąć dalej w to całe bagno.

- A no w takim, czy kochasz Dawida? – powtórzył pytanie nieco jaśniej.

- Ach tak… - zastanowiłam się. Czy ja go kocham? To na pewno jakiś podstęp. – Tak. – odparłam, niewiele myśląc.

- Aha. – spuścił głowę i utkwił wzrok w czubkach swoich butów. – Przepraszam, że cię nachodzę o takiej porze. – szepnął i udał się w kierunku wyjścia. A ja? Zrobiło mi się go strasznie szkoda.

- Bartek! – odwrócił się z cieniem nadziei w oczach. Dobrze wiedziałam, po co tu przyszedł. Wiedziałam, ze mam szansę, żeby mu powiedzieć, co naprawdę czuję, jednak moja cholerna duma i ego zabroniły mi tego zrobić.

- Nic nie szkodzi… - odparłam cichutko i zdobyłam się na delikatny uśmiech, który przypominał bardziej grymas. Kuraś przytaknął i wyszedł z mieszkania, kierując się w stronę swojego auta.  

Zsunęłam się po drzwiach i uroniłam kilka niewinnych łez. Znowu! Przecież przysięgałam sobie, że nigdy nie będę płakać przez przegrany mecz, turniej, głupią kontuzję, a tym bardziej przez chłopaka! Jednak znowu to było silniejsze. Wślizgnęłam się do pokoju, wyciągnęłam pidżamę i poszłam do łazienki, licząc, że gorąca woda ściągnie ze mnie całą złość, bezsilność i smutek. Co ja gadam, bezsilność? Miałam szansę, ale nie potrafiłam jej wykorzystać. Wyszłam z wielkiej wanny o udałam się do pokoju. Padłam na łóżko i znowu pogrążyłam się w myślach. Nawet nie pamiętam, kiedy zmorzył mnie sen i odpłynęłam.



Bartek…


Znowu. Od kiedy lubię się bawić w filozofa! Zamiast walnąć prosto z mostu, jeszcze się pogrążam. Czemu? Bo jestem tchórzem…

Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na Bełchatowskie ulice. Nie pojechałem do mieszkania. Na ostatnim skrzyżowaniu skręciłem i dotarłem do parku. Do tego, w którym zawsze siedziałem z Asią. Chciałem usiąść przy tej samej fontannie i wsłuchiwać się w szum tych samych drzew, myśląc o tej samej dziewczynie, której tym razem przy mnie nie było. Za kilka dni nasze siatkarki jadą z nami na zgrupowanie, a później lecą na Mistrzostwa. Mi zostało jeszcze parę miesięcy. Był maj, a czas tak szybko leciał. Spojrzałem na wodę w fontannie. Była jakaś inna. Taka jak ja. Bez życia. Ktoś to życie jej brutalnie zabrał. Ja różniłem się tym, że sam sobie je odebrałem. Podobno człowiek uczy się na błędach. Niestety u mnie tych błędów już nie da się naprawić. Michał myśli, że wystarczy pstryknąć palcami i się obudzić, jednak to nie jest takie proste.

Siedziałem tak jeszcze kilka minut, kiedy podszedł do mnie nikt inny, jak Zbyszek. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem, ale smutkiem i pustką w oczach.

- Co ty tu robisz grubo po jedenastej w nocy!? – spytał, siadając obok mnie.

- Żałuję, proszę o pokutę, naukę i rozgrzeszenie. – powiedziałem na jednym wdechu, a Zibi popatrzył na mnie jak na kosmitę. Mimowolnie się roześmiałem.

- Jesteś jak baba w ciąży. Najpierw siedzisz struty, a teraz wybuchasz spazmatycznym śmiechem. O co, a raczej o kogo chodzi? Aśka? – popatrzył na mnie… ze współczuciem? Nic nie powiedziałem, tylko nieśmiało skinąłem głową. To mu wystarczyło.

- Wiem jak to jest. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć o Kaśce. To mi już chyba na zawsze zostanie. – mruknął.

- Ale mnie pocieszyłeś… - uśmiechnąłem się niemrawo i ponownie zatopiłem swój wzrok w tafli wody.


Nie wyszedł, słaby, zły, bez konkretnego tematu, ale trudno. Mam tysiąc myśli na minutę, a jak przyjdzie co do czego, to nie potrafię tego ubrać w słowa. Przepraszam. Jednak na pocieszenie powiem, że za kilka rozdziałów COŚ się stanie ;) Pozdrawiam was gorąco!