poniedziałek, 31 grudnia 2012
Rozdział 12
4.00 nad ranem…
- Bartek wstawaj! – Asia potrząsała Kurka, który z nic nie chciał się obudzić. Tylko machnął ręką i przyciągnął do siebie Strzelbę, przytulając się do niej. – Siurak, wstawaj!
- Asia… Sorry – wypuścił momentalnie dziewczynę z rąk, co było skutkiem jej upadku na ziemię z dosyć wysokiego łóżka. Przynajmniej Misiek się nie obudził.
- No dziękuję Ci bardzo – powiedziała, podnosząc się z podłogi.
- Przepraszam. Już idziemy? – powiedział, ściągając z siebie koszulkę i wywołując tym samym u Asi szybsze bicie serca na widok umięśnionej klaty.
- Tak. Bierz sprzęt i się ubieraj. Ja idę robić śniadanie. – uśmiechnęła się.
Kurek go odwzajemnił i poszedł do łazienki, a Aśka na palcach wyszła z pokoju, żeby nie obudzić Michała. Gdy Bartek zszedł z całym ekwipunkiem do kuchni, Asia kończyła smażyć naleśniki. Spodobał mu się ten widok.
- Widzę, że nie tylko atakować potrafisz. – roześmiał się
- Jak widzisz… Siadaj. Kakao już masz na stole.
- Dziękuję. – uśmiechnął się uroczo do Asi i usiadł na drewnianym krześle. Obok usiadła „gospodyni”.
- Nie boisz się iść na Kozi Wierch? – spytał
- Może jakoś będzie. – niemrawo się uśmiechnęła
- Jakoś… - odwzajemnił uśmiech – Dobra, jedziemy kochana.
Wsiedli do busa. Później wyjechali kolejką na Kasprowy, a stamtąd planowali iść czerwonym szlakiem na Kozi Wierch przez znaną z śmiertelnych wypadków – Orlą Perć. Maszerowali równym krokiem, już dobrą godzinę. Nagle Aśka oberwała w głowę czymś mokrym i zimnym. Gwałtownie się odwróciła.
- Asiula! Śnieg jest! – roześmiał się Bartek, widząc zaskoczoną atakującą.
- No właśnie widzę, albo czuję. – uśmiechnęła się, idąc dalej. Kurek dorównał jej kroku.
- Później schodzimy Szerokim Żlebem z Koziego? Łatwiej będzie iść dalej.
- Łatwiej, ale za daleko. Boję się, że może się zmienić pogoda.
- Jest słońce i bezchmurne niebo. – zdziwił się Bartek
- Zaufaj. W górach zmienia się błyskawicznie.
- Ciekawe… - nie uważasz, że Kaśka podoba się Bartmanowi? – roześmiał się
- Też, ale mam wrażenie, że jeszcze prędzej Michał z Moniką zostaną parą. – uśmiechnęła się Aśka
- I kto by pomyślał… Uważaj! – Kuraś odruchowo złapał dziewczynę za rękę. Na kamieniach było bardzo ślisko i Aśka się pośliznęła.
- Żyję! Dzięki.
- Patrz, jakie widoki! – Bartek wskazał na oświetlone przez słońce szczyty, częściowo schowane w chmurach.
- Cudeńko. – uśmiechnęła się – No i się zaczyna… - z błyskiem w oku popatrzyła na łańcuch, przypięty do skał. To oznaczało, że wchodzą w obszar dla zaawansowanych turystów. Kawałek dalej stał znak ostrzegawczy.
- Idź pierwsza. Tylko nie spadnij, bo przydałoby się jeszcze Igrzyska wygrać, co? – Kurek puścił Aśce oko.
- Jasne! – roześmiała się – ale jak na mnie spadniesz mutancie to i ze mną i z tobą koniec.
- Spadnę na ciebie za tego mutanta! Idź już. – Bartek udawał obrażonego.
Strzelba poszła przodem, mocno trzymając się metalowego sznura. Kroki stawiała bardzo ostrożnie. Za nią stąpał Kuraś, również uważając, gdzie kładzie nogi. Zeszli na „niższe piętro” i zaczęła się kolejna trudność, czyli drabinka.
- Czekaj. – rzucił Bartek i wyciągnął z plecaka linę.
- Co? – odwróciła się Asia, gdy Kurek zarzucił jej na biodra grubą pętlę.
- Żebyś mi nie spadła. – uśmiechnął się Kuraś i dotknął wskazującym palcem czubka jej nosa.
- Jak mnie będziesz trzymał, to na pewno nie spadnę. – powiedziała Szeptem, dając mu całusa w policzek.
Strzelba zaczęła pokonywać kolejne stopnie zardzewiałej drabiny. Lina okazała się niepotrzebna, ale zawsze lepiej „dmuchać na zimne”. Bartek poradził sobie równie dobrze. Szli dalej, pokonywali kolejne kilometry, aż zatrzymali się przy znaku „Świnicka Przełęcz”.
- O kurczę… - jęknął Kurek
- Co kochaniutki. Włosy się zjeżyły na plecach, co? – roześmiała się Asia, na widok miny przyjmującego.
- No, nie powiem, że nie jestem w pełni wyluzowany. – Bartek blado się uśmiechnął.
- Proponuję coś zjeść. Lepiej się chodzi z pełnym żołądkiem. – Asia starała się rozładować Kurkowe nerwy, bo widziała u niego niemałego pietra. Po wchłonięciu kanapek - bo nie można było tego nazwać spożywaniem, siatkarze ruszyli dalej. Zaczęło się wchodzenie po niezłej stromiźnie, ale to ich nie zatrzymało. Po dwóch godzinach ostrej wspinaczki, stali na samym szczycie Świnicy. Z góry nie było wiele widać, gdyż byli już powyżej poziomu chmur. „Taternicy” przysiedli na kamieniu, żeby chwilę odpocząć. Było bardzo zimno. Para buchała im z ust.
- Która godzina? – spytał Bartek
- Dochodzi pierwsza. – powiedziała Aśka, zerkając na wyświetlacz telefonu
- A my mamy jeszcze kawał drogi.
- No. Trzeba się sprężyć. Ale teraz najgorsze przed nami – Orla Perć.
- Nie mów tego przy mnie głośno. – uśmiechnął się Bartek
- Patrz pod nogi, bo jak teraz polecimy, to koniec. – Ostrzegła Strzelba poważnym tonem.
Szli dalej. Nie zatrzymywali się, bo chcieli mieć ten odcinek za sobą. W niecałą godzinę podeszli pod Zawrat, skąd zostało jeszcze trzy na Kozi Wierch, ale przez Zamarłą Turnię. Byli strasznie zmęczeni. Czas ich gonił, nie chcieli zostać na noc w najbardziej niebezpiecznym odcinku Tatr. Zatrzymali się na moment. Było poniżej zera. Aśka położyła głowę na Bartkowym ramieniu, na co ten mocno ją objął i pocałował.
- Jeszcze kawałek. Dwie godziny, ale przez Turnię – musimy wytrzymać. – powiedziała Strzelba, zerkając ze strachem na rozciągające się po obu stronach ostre przepaście.
- Wytrzymamy. Masz raki? Bo się niebezpiecznie robi. – stwierdził Kurek.
- Masz rację. – Strzelba wyciągnęła z plecaka dwie pary. Jedną podała Bartkowi, a drugie sama założyła. Ruszyli dalej. Z profesjonalnym sprzętem szło się im o wiele lepiej. Niekiedy musieli nawet wyciągnął czekany, bo warunki zaczynały robić się bardzo ciężkie. Po odwilży nadszedł mróz, i każde wilgotne miejsce zamieniało się w lód. Od Koziego dzieliło ich może piętnaście minut drogi, kiedy wyrosła przed nimi ściana ze zmrożonego śniegu.
- Nie gadaj, że wracamy… - Kurek ułożył najgorszy scenariusz.
- Nie, daj linę. – Strzelba wbiła trzy haki, chociaż przepisowo wymagane są dwa. Jednak ten trzeci może uratować życie. Tak było też w tym przypadku. Byli już prawie na górze, kiedy jeden hak nagle puścił. Aśka momentalnie poleciała w dół, ale utrzymała się na jednej linie, zaczepionej na trzecim haku. Bartek przeraził się nie na żarty. Zeskoczył niżej, zobaczyć, czy nic jej się nie stało. Atakująca wisiała na jednej linie, dodatkowo zaczepiła się jeszcze czekanem. Bartek zbliżył się do niej i poprawił węzeł. Złapał ją za nadgarstek i wyczuł jej tętno, które w tamtej chwili musiało sięgać 200 uderzeń na minutę. Popatrzył jej w zaszklone oczy i musnął jej usta swoimi, ciągle jedną ręką trzymając linę.
- Boże, myślałem, że spadniesz. – powiedział drżącym głosem.
- Ratownik musi przede wszystkim sam umieć się uratować. – powiedziała Asia, blado się uśmiechając. W duchu sama czuła, że to mógł być dla niej koniec. Nie wracali już do tego zdarzenia. Wyspinali się na samą górę i piętnaście minut później znaleźli się na Kozim Wierchu. Aśka ledwo stała, ale nie dawała po sobie poznać strachu po wcześniejszej sytuacji.
- To nie Tarnica, co? – uśmiechnęła się do Bartka
- No nie… Taki wyższy Giewont. – zaśmiał się Kurek
- Odpocznijmy chwilę i schodzimy żlebem w dół do Doliny Pięciu Stawów. Jest po czwartej. Za chwilę zacznie się ściemniać. Nie wrócimy na noc do domu. Prześpimy się w schronisku na dole.
- Dobra. Jak się czujesz? – spytał z troską w głosie
- Trochę mnie trzęsie. – powiedziała Asia
- Z zimna?
- Ze strachu. - odpowiedziała i wstała, zakładając na plecy cały ekwipunek – Idziemy?
- Jasne. – Bartek był zadziwiony zachowaniem Aśki.
W godzinę zeszli stromym żlebem. Szli, przez jeden z najpiękniejszych zakątków Tatr, podziwiając widoki. W oddali dało się usłyszeć łomot wodospadu Siklawa.
Koło szóstej, znaleźli się pod schroniskiem. Szczęśliwi, że są już na miejscu, weszli do środka.
- Dzień dobry. Są jeszcze wolne miejsca? Wracamy z Koziego Wierchu i jesteśmy wykończeni. – powiedziała Aśka, pokazując identyfikator starszemu ratownikowi.
- O, macie dzieci szczęście, został ostatni malutki pokoik na poddaszu. – podał im klucz, szczęśliwy, że widzi młodych ludzi, zakochanych w górach.
- Dziękujemy. – uśmiechnęli się szeroko do staruszka i wyszli na samą górę po skrzypiących schodach. Otworzyli drzwi do pokoju. Rzeczywiście był mikroskopijnych rozmiarów. Nawet nie było elektrycznej lampy, tylko stara, naftowa. Z wielkiego okna rozpościerał się widok na góry. Co dziwne, w pokoju nie było łóżka, ani nawet zwykłego tapczanu. Zamiast tego była owcza skóra, cztery poduszki i dwa koce. Asię i Bartka zdziwił ten fakt, ale byli tak zmęczeni, że zasnęliby na stojąco. A poza tym, mieli śpiwory. W pokoju było najwyżej piętnaście stopni, a niestety turyści z reguły oczekują przynajmniej dwudziestu. Bartek zadzwonił jeszcze do Michała, że spędzą noc w schronisku, a jutro wrócą do domu.
- I co ty na to? – spytał Bartek
- No nic. Trzeba iść spać. Ja jestem przyzwyczajona do takich warunków. Często nocowałam w górskich chatach, kiedy chodziłam po górach z moim tatą.
Ściągnęli kurtki oraz buty i wyciągnęli śpiwory. Zrobili coś na kształt legowiska i usiedli pod oknem. Za chwilę ktoś zapukał. Asia wstała otworzyć. W drzwiach stała przygarbiona starsza pani.
- Dzieci kochane, macie może ochotę na coś ciepłego? Słyszałam, żeście byli na Orlej Perci, pewnie zmęczeni jesteście. Ugotowałam koziego mleka, zejdźcie na dół kochani. – powiedziała z troską w głosie. Bartkowi przypomniała się własna babcia.
- Dziękujemy. – uśmiechnął się Kuraś i wziął Asię za rękę. Spędzili wieczór rozmawiając z gospodarzami. Bardzo przypadli staruszkom do gustu. Byli to bardzo mili i dobrzy ludzie.
- Jesteście małżeństwem? – spytał mężczyzna
- Nie. Jeszcze nie. – uśmiechnął się Bartek, zerkając na zdziwioną Asię.
- A ciebie Asiu, to jeszcze pamiętam, jak z tatusiem tu przychodziłaś. Byłaś taką słodką dziewczynką. Zawsze podziwiałam ten twój długi warkocz. Widzę, że się go nie pozbyłaś
– uśmiechnęła się „babcia”.
- Nie pozbyła się, a co więcej potrafi nim chłopaka do siebie przywiązać. – roześmiał się Bartek, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
- Będziemy się już zbierać. Dziękujemy państwu bardzo. Jutro musimy rano wstać. – powiedziała Asia.
- A którędy będziecie wracać? – spytał ratownik.
- Przez Dolinę Roztoki. Najlżejsza i najpiękniejsza trasa. – powiedział Bartek.
- Dobry wybór. Tylko uważajcie, bo w nocy będzie zamieć, a rano pewnie ciężka widoczność. Tatry, to nie Majorka. – uśmiechnął się mężczyzna.
Pożegnali się i wyszli na górę. Położyli się na swoim „łóżku”. Było strasznie zimno, więc się do siebie przytulili. Za oknem szalała nawałnica i zamieć.
- Ale by było, jakbyśmy teraz na górze zostali. – szepnął Bartek
- Już by nas nie było. Ale już śpij. Dobranoc. – cicho powiedziała Asia i poczuła, jak Kurek całuje ją w policzek i kładzie rękę na jej ramieniu. Chwilę później zasnęli.
Najdłuższy rozdział i myślę, że dotąd najlepszy, o ile kogoś nie znudzi górska wędrówka :)
Wszystkie miejsca, odległości między odcinkami itd. Są realistyczne. Nie byłam pewna, czy przez Kasprowy można iść na Orlą Perć, ale wybaczcie, jeśli się pomyliłam :) Jedną z inspiracji był film „Na krawędzi” – stąd wypad w góry, a drugim książka, którą wczoraj czytałam, dotycząca wypadków w Tatrach – „Wołanie w Górach”. Pozdrawiam :)
Szczęśliwego Nowego Roku!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pięknie tam musi być i jak romantycznie w tym schronisku.Świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie bo jest nowy rozdział:)http://crisija.blogspot.com/
No i u mnie kolejny nowy zapraszam :)
UsuńBardzo ciekawy do przeczytania to jest rozdział.Czytam go bardzo namiętnie.
OdpowiedzUsuń