środa, 2 października 2013

Przeczytacie coś nowego? :)

Za niecały miesiąc dodam pierwsze rozdziały opowiadanie o siatkówce. Stwierdziłam, że lepiej mi się pisze o sporcie, więc wróciłam :) Zapraszam!

Nadzieja umiera ostatnia...

niedziela, 14 kwietnia 2013

Uwaga!

Rozpoczęłam pisanie nowego opowiadania pt. "A teraz zaczekaj". Podajcie mi proszę swoje pomysły oraz siatkarzy, których chciałybyście zobaczyć w historii. Zapraszam :)

Epilog


- Aśka, obudź się, dojeżdżamy pod halę. – usłyszałam cichy głos Moniki. Otworzyłam najpierw lewe oko, później prawe i rozglądnęłam się dookoła. Nasz autokar stał na wielkim parkingu, przed Katowickim „Spodkiem”.

Pomyślałam: Gdzie Bartek, gdzie mój guz na głowie, od ataku Nowakowskiego, czemu nie stoję do cholery na boisku? Spojrzałam na zegarek – czternasta. Moje zdziwienie było nie do opisania. Po chwili usłyszałam znajomy głos… Kaśki!
- Asiula, jakie wystawy sobie dzisiaj życzysz? – roześmiała się, ale mi nie było do śmiechu.
- Jak zwykle… - odpowiedziałam cicho.
- Coś ty taka przestraszona? Śniło ci się coś? – spytała zadziwiona Libero.
- Śniło, oj śniło… - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do siebie i pewnym krokiem wyszłam z autokaru, kierując się w stronę obiektu. Przechodząc przez wielkie wrota napotkałam paru siatkarzy i prezesa PZPS’u.
- Dzień dobry. – uśmiechnął się do mnie, a za nim zawodnicy. – Życzę powodzenia. Wierzymy w was dziewczyny. – mrugnął okiem, a ja zdobyłam się na delikatny uśmiech.

Poszłyśmy do szatni, a później na boisko, gdzie roiło się od kibiców w biało-czerwonych koszulkach. Na hymnie zadrżałam, a z oczu pociekła mi mała łza. Na trybunach, tuż za kwadratem dostrzegłam Kurka, który szczerzył się do mnie niemiłosiernie.

Zaczęłyśmy grać. Rozbiłyśmy Niemki do zera, czego w życiu bym się nie spodziewała. Dostałam MVP, z czego bardzo się cieszyłam. Swój występ mogłam określić za bardzo udany. Dodatkowo rozmawiałam z trenerem, który włączył mnie do wyjściowej szóstki na najbliższe mecze. Jak tu się nie cieszyć? Weszłyśmy do szatni i zmieniłyśmy ciuszki na cywilne.
- Aśka, coś ty taka nieobecna? Trzeba jej znaleźć faceta, ja wam to mówię. – powiedziała Weronika, a ja stałam jak słup soli.
- A Dawid? – powiedziałam po cichu. – A Bartek?
- Co? Dziewczyno, chyba ci się za dobrze spało. – roześmiała się Monika i wzięła mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia. Przy drzwiach stał Kurek z bananem na ustach.
- Wyskoczysz na kawę? – spytał, kiedy stanęłam na jego wysokości.
- y… - zacięłam się, a kątem oka zobaczyłam Monikę, Kaśkę i Weronikę, który wystawiły kciuki i energicznie przytakiwały.
- To znaczy… chętnie. – wydusiłam z siebie.
- Świetnie! Trzeba uczcić pierwszy wygrany mecz w półfinale! Mówię, ci, że w Niemczech zdobędziecie Mistrzostwo Europy… - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

Mistrzostwa Europy? Kurde, to był naprawdę chyba tylko sen… Szkoda, ale w sumie… znowu idę na randkę z Bartkiem, a sen mógł być przepowiednią na wygrany turniej. Uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam ze Spodka w towarzystwie przyjmującego. Nie ma sensu się zastanawiać nad tym co było, bo ostatecznie Siatkówka to nie tenis, zagrywka jest tylko jedna…


Krótki epilog na koniec… Dziękuję Wam, ze dotrwałyście ze mną do końca, że czytałyście moje wypociny :) W tym opowiadaniu powoli kończyły mi się pomysły i myślę, że czas zacząć nowe, do którego już zaczynam powoli zbierać inspirację. Powiedzcie mi proszę, jakiego siatkarza (niekoniecznie Polskiego) chciałybyście w nim zobaczyć? :) Pozdrawiam Was gorąco i jeszcze raz dziękuję.
                                                                                                                      Kasiula :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 40


            Z trudem oderwałam się od Bartka, chociaż w duchu byłam przeszczęśliwa.
- Co ty robisz? – wydusiłam z siebie.
- Kocham Cię Asia, nie wytrzymam bez ciebie. Proszę daj mi szansę. – błagał mnie. Dobrze, że nie uklęknął przede mną.
- Prosiłam cię. Będzie nam jeszcze trudniej. – wybełkotałam, czując jak łzy pchają mi się do oczu. Na szczęście winda się zatrzymała, przez co oszczędziłam sobie nieprzyjemnej rozmowy. Wybiegłam z klaustrofobicznego pomieszczenia i po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Monika gdzieś wybyła, więc byłam sama ze sobą. Wyciągnęłam telefon i wyszukałam numer Dawida, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę. Nie odbierał. Włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale nic to nie dało. Pomyślałam „trudno” i wzięłam książkę leżącą na półce. Pół godziny później wszyscy zeszli na obiad, łącznie ze mną. Usiadłam koło Weroniki i Moniki, a później przysiadła się jeszcze Agnieszka. Starałam się być wyluzowana, ale cały czas czułam na sobie przenikliwy wzrok Bartka. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, jednak to było ode mnie silniejsze. Ukradkiem widziałam, jak Kuraś wbija nóż w kotlet i siedzi ze spuszczoną głową. Było mi go cholernie szkoda, jednak zranił mnie i nie wiem, czy byłam gotowa znowu mu zaufać. Skończyłam jedzenie i poszłam przygotować się na basen. Wzięłam torbę ze strojem i ręcznikiem, po czym wyszłam z pokoju razem z Monią. W połowie drogi dołączył się do nas jeszcze Michał, więc miałam okazję popatrzeć i posłuchać jak do siebie szczebioczą. Chociaż na chwilę mogłam się oderwać od dręczących mnie myśli.

Weszłyśmy do szatni, gdzie siedziały już inne dziewczyny. Założyłyśmy sportowe stroje i wyszłyśmy na basen. Tam czekali już na nas chłopaki. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów i zbierania szczęk z podłogi, no ale niestety mężczyźni później dojrzewają. Za chwilę weszli nasi trenerzy z głupimi uśmieszkami na twarzy.
- Robimy sztafetę. Pływamy po dwanaście osób na tor. Drużyna, która pierwsza przepłynie łącznie czterdzieści osiem basenów, wygrywa. – powiedział donośnym głosem Matlak. Wszyscy podzieliliśmy się na dwa team’y i zaczęła się walka na śmierć i życie. Naturalnie musiałam mieć pecha i płynąć ostatnia, a co gorsza po Bartku. Trudno się mówi.

Przez dwadzieścia cztery pierwsze baseny wygrywaliśmy, ale potem wszyscy zaczęli się powoli męczyć. Pod koniec wyścigu Bartek z Miśkiem nadrobili straty i obie drużyny płynęły równo, aż w końcu nadeszła pora na ostatnie dwie długości, w moim wykonaniu. Do wody wskoczyłam równo z Bartmanem. Płynęłam jakby mnie rekin gonił, ale to i tak nie dało mi dużej przewagi nad atakującym.
Jedna długość za mną, teraz następne 50m. Zibi trochę zwalniał, za to ja zaczęłam przyśpieszać. Kraulem nie pływałam najlepiej, ale widać na tyle dobrze, żeby pokonać Zbyszka. Dotknęłam ręką płytki i spojrzałam z ironicznym uśmiechem na Bartmana.
- Ty dobie dyscyplin nie pomyliłaś? – roześmiał się.
- Do Otylii Jędrzejczak mi trochę brakuje. – uśmiechnęłam się. Za chwilę przede mną pojawiła się dłoń, oczywiście należąca do Bartka. Skorzystałam, a ten jednym ruchem wyciągnął mnie z wody. Tym razem ja musiałam zbierać szczękę z podłogi. Słyszałam o ludziach silnych, ale to już była lekka przesada. Nie ważyłam tyle co piórko. Wszyscy zaczęli mnie ściskać, co najmniej jakbym zdobyła medal olimpijski. Za chwilę znalazł się przy mnie trener i z uśmiechem na ustach pokazał mi stoper.  54.73!
- O matko. – wydusiłam z siebie.
- Na 100m. Brawo Joasiu. – trener cieszył się jak dziecko, co mnie trochę rozśmieszyło.

Popływaliśmy jeszcze trochę. Jednak piętnaście minut przed końcem treningu, trener „w nagrodę” kazał usadowić mi się w jacuzzi. Mi to w żadnym przypadku nie przeszkadzało. Za chwilę dosiadło się jeszcze kilka osób i zrobiło się całkiem wesoło. Wszyscy mnie podziwiali. Oj… zachowuję się jak egoistka.
- Jak się dzielimy na treningu? – spytał Zibi, siadając koło mnie.
- Proponuję ja, Aśka, Bartek, Weronika, naturalnie Monia. – Dzik wyszczerzył się do narzeczonej. – I załóżmy Ziomek na rozegranie. To my mamy team ustalony. – uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
- Przygotowujesz się do roli trenera? – roześmiałam się.
- Zawszę mogę nim zostać. – pokazał wszystkie zęby.
- A my trenerze? – spytał Zibi, akcentując ostatnie słowo.
- No to ty, Piter, Igła, Winiar, Iza na rozegranie, Magda na przyjęcie i wszystko pasi.
- Pasi, pasi. Zbieramy się, bo Anastasi nadchodzi.

Po kilku minutach przyszedł trener i oficjalnie zakończył nasz trening na basenie. Poszliśmy się przebrać, po znowu za dwie godziny mieliśmy wspólny trening na hali. Może to nie był taki zły pomysł. Wzięłam koszulkę, spodenki i swoje ukochane buciki, które ubieram na każdy możliwy trening, czy mecz. Weszłam na halę i zaczęłam się rozgrzewać. Usiadłam jak najdalej od Bartka. Zdawałam sobie sprawę, ze znowu zacznie niewygodny dla mnie temat. Po godzinie solidnej rozgrzewki i ćwiczeń, zaczęliśmy grać w ustalonych wcześniej składach.

Stanęłam sobie na przyjęciu i czekałam na piłkę. Ziomek jest świetnym rozgrywającym. Kilka razy dostałam wystawę na środek z drugiej linii, czyli tak zwanego pipe’a.
Wszystko szło jak po maśle, do jednego z ataków Piotrka z krótkiej. Widziałam jak Nowakowski zbiera się do ataku. Dostał idealną piłkę, zrobiłam krok do przodu, myśląc, że będzie kiwać. To był błąd. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam to niebiesko-żółta piłka zbliżająca się do mnie z zawrotną prędkością, głos, który chyba należał do wszystkich obecnych na boisku i to najgorsze – ciepła krew na ustach. Później straciłam kontakt z rzeczywistością…

Przepraszam, że dodaję tak późno, ale zrozumcie, że mam treningi, szkołę i się po prostu nie wyrabiam, a nie chcę dodawać nieprzemyślanych, bezsensownych rozdziałów. Za dwie godziny mecz. Jak obstawiacie? U was też słoneczko i 15 stopni? :)

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 39


Aśka…

                Do moich uszu dobijał się nieznośny dźwięk budzika. Wymacałam go dłonią i spojrzałam na wyświetlacz. 7:00. Przeklęłam w myślach i wyskoczyłam z łóżka. Za pół godziny mam być pod halą i wyjeżdżać na zgrupowanie do Spały. Złapałam torbę z rzeczami, ale zaraz zmieniłam zdanie. Upuściłam ją i pobiegłam do łazienki. Umyłam się w ekspresowym tempie. Włożyłam reprezentacyjny dres, zarzuciłam plecak, na ramię torbę, a do ręki wsadziłam Monte.
Za pięć minut mieliśmy wyjeżdżać. Stałam razem ze wszystkimi, drugi trener sprawdzał obecność, a mnie olśniło, że nie zamknęłam mieszkania. Zrobiłam minę jakby mi dom okradli. Przeraziłam się i zażarcie zaczęłam tłumaczyć po włosku trenerowi, że muszę wrócić, a to mi zajmie dziesięć minut. Mężczyzna niechętnie skinął głową, a ja jak torpeda pognałam w stronę osiedla. Po przebiegnięciu jakichś czterystu metrów zorientowałam się, że biegnie za mną nikt inny, jak Bartek. Zaczęłam się śmiać pod nosem, widząc, jak ten „mutant” próbuje mnie dogonić. Po dwóch minutach morderczego maratonu znalazłam się pod klatką, gdzie z grzeczności zaczekałam na Kurka.
-  Poranny trening? – spytałam z uśmiechem na ustach, widząc jego rozpaloną do granic możliwości twarz. Teoretycznie nie miałam za co być dla niego opryskliwa.
- Można to tak nazwać. – roześmiał się i usiadł na ławce, w czasie kiedy ja poszłam zamknąć mieszkanie. Za moment znalazłam się z powrotem na dole. Mrugnęłam do Bartka i pobiegliśmy w drugą stronę.
Na miejsce przybiegliśmy  wykończeni. Zajęliśmy swoje miejsca, czyli obok siebie, bo wszyscy już się wygodnie usadowili. Klapnęłam od strony okna i oparłam głowę o szybę. Wyciągnęłam z torby książkę, którą chciałam zacząć czytać. Wspominałam już, że jestem molem książkowym? Zaczęłam od opisu i krótkiego streszczenia na okładce. Wtedy nadszedł Bartek i „padł” obok mnie.
- Co tam czytasz? – zaciekawił się.
- „Milczenie owiec”. Zaczynam dopiero. Nawet nie wiem za bardzo o czym to jest. Jak widzę tanią, a grubą książkę, to od razu ją kupuję. Jak bułki w spożywczaku. – zaśmiałam się.
- Mogę czytać z tobą? – zrobił maślane oczy.
- A czytaj, tylko dostosuj sobie tempo. Ostrzegam, że szybko czytam.  – pogroziłam mu palcem i otworzyłam lekturę na pierwszej stronie. Zaczęliśmy czytać kryminał, który okazał się być fantastyczną książką. W ten sposób przeleciała nam cała droga do Spały.
Zajechaliśmy na wielki parking i wysiedliśmy z autokaru. Spała, zarówno jak Szczyrek była moim drugim domem. Wiedziałam gdzie co się znajduje, jak gdzie dojść. Powędrowaliśmy do recepcji, dostałam pokój z Moniką, naprzeciwko siatkarzy. No trudno. Będzie głośno, ale my ich tam utemperujemy. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do swojego lokum, słuchając idącej za mną Moniki. Weszłyśmy do naszego „królestwa”. Jak zwykle, niczego lepszego nie mogłyśmy się spodziewać. Dwa DŁUGIE, dębowe łóżka, mała komoda, telewizor i niewielkie biurko. Oczywiście z łazienką, która była dosyć dobrze wyposażona. Niestety bez wanny, ale mówi się trudno. Poszłam w ślady Moniki i rozpakowałam torby, wkładając  ubrania do szafy, a kosmetyki kładąc na półce w łazience. Położyłam się na łóżko i spojrzałam na kartkę, którą dostałam w recepcji. Wyglądała niestety mało przyjaźnie. O ósmej śniadanie, później prawie trzygodzinny trening, chwila przerwy, siłownia, czas wolny do obiadu, później znowu mała przerwa,  basen – niestety z chłopakami, co oznacza zabawę w  chlapanie i wrzucanie do wody, dalej przerwa i wieczorem ostatni trening, niestety łączony. Ale i tak lżejszy plan niż na ostatnim zgrupowaniu.
Założyłam biało czerwoną koszulkę, które jesteśmy zobowiązani nosić w Spale. Krzyknęłam do Moniki, która była w łazience, że wychodzę się przejść. Wzięłam swoje ukochane, czerwone conversy, a ponieważ było już cieplutko, ubrałam krótkie spodenki. Do kieszeni wzięłam telefon i wyszłam z pokoju, spotykając po drodze pana Bartmana.
- I jak tam? – spytał, kiedy dorównał mi kroku. – Jak nastroje przed mistrzostwami?
- Jak na razie wyśmienite. Czuję, że jesteśmy w dobrej formie i mamy szansę na złoto, ale nie będę zapeszać. – uśmiechnęłam się. – A wy? Przecież nie zostało wam wiele czasu.
- Po ostatnich osiągnięciach jesteśmy dobrej myśli. – powiedział, a nasza rozmowa zeszła na inne tory. Gadaliśmy o naszych zwierzakach. Zdziwiło mnie, ze prawie dwumetrowy facet może mieć małego yorka i kochać go nad życie, a w dodatku dać mu bardzo nietypowe imię – Bobek. Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje. Pożegnałam się ze Zbyszkiem i poszłam do stołówki. Zamówiłam sobie sałatkę grecką, bo Monte na cały dzień wypełniony masą treningów i ćwiczeń, nie wystarcza. Usiadłam sobie pod oknem i „zajadałam” się sałatą, pomidorem i serem fetą. Niektórzy się dziwią, że coś takiego przechodzi mi przez gardło, ale ja jestem wielbicielką śródziemnomorskiej kuchni. Za chwilę zeszli też inni siatkarze oraz parę dziewczyn z drużyny. Posłały mi promienny uśmiech i usiadły w rogu pomieszczenia. W tym samym czasie, do mojego stolika przysiadł się Bartek.
- Co słychać? O mój Boże, jak tym możesz to jeść. – wskazał na moje drugie śniadanie i zakrył dłonią usta.
- Zwykła sałatka i bardzo zdrowa. Lepsze to, niż wysokokaloryczne Monte. – zaśmiałam się.
- I tak spalam te kalorie. Ty z resztą też. Podtucz się coś, bo w anoreksję wpadniesz, jak będziesz jeść te paskudztwa.
- Żadne paskudztwa. – postanowiłam się pobawić jego kosztem. – A kałamarnice jadłeś?  - spytałam z powagą, którą trudno mi było zachować, widząc jego przerażoną minę.
- Nie jadłem. I nie mam zamiaru. - powiedział z obrzydzeniem.
- Ale sushi w Japonii próbowałeś, prawda? – dalej drążyłam temat.
- Nie. Wystarczy, że w Londynie się zatrułem. Zmienimy temat? – błagał. Nie wytrzymałam i wybuchłam spazmatycznym śmiechem, a kątem oka widziałam, jak Bartek bacznie mi się przygląda i uśmiecha na mój widok, w stanie niepohamowanej radości.
- Z czego się tak śmiejecie? – Do stolika przyszedł Igła, Ziomek i Pit.
- Udowadniam Kurkowi, że nie korzysta z życia. – odpowiedziałam, kiedy trochę się uspokoiłam.
- W jakim sensie? – Igła poruszył brwiami. A ja strzeliłam ręką w czoło.
- Moja wina, że nie lubię sera fety, kałamarnic i surowych ryb? – powiedział zrezygnowany przyjmujący.
- Dobra Kuraś, daj spokój. Jak będziemy kiedyś we Francji to napakujemy cię ślimakami. Aśka na pewno będzie usatysfakcjonowana. – zaśmiał się Piotrek. - Kiedy macie trening? – zwrócił się do mnie.
- Za niecałą godzinę. Potem siłownia, obiad i basen, a wieczorem chyba mamy razem. – uśmiechnęłam się, a w oczach Bartka pojawiły się iskierki radości.
Grzecznie się pożegnałam i razem z Kurkiem poszłam w kierunku windy. Ponieważ nasze pokoje były na najwyższym piętrze, trochę musieliśmy poczekać w środku. Widziałam, że siatkarz bije się z myślami. W końcu nie wytrzymał i zbliżył się do mnie.
- Aśka, ja cię kocham. Wróć do mnie. Ja tak dłużej nie wytrzymam. – wyszeptał. Nie wiedziałam za bardzo, jak mam zareagować.
- Przecież cię prosiłam. Obiecałeś, że nie będziesz do tego wracał, a poza tym… - nie skończyłam, bo mocno mnie do siebie przytulił i zachłannie pocałował…

Co u Was słychać? Jak obstawiacie niedzielny mecz. Wygra Sovia, czy ZAKSA? Całym sercem kibicuję Resovii, ale oczywiście nie dzielę was na Kibiców pierwszej, czy drugiej drużyny! :) Mam nadzieję, że rozdział się podoba, bo ja osobiście jestem z niego zadowolona. Pozdrawiam :) 

środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział 38



Asia…


Leżałam na łóżku, myśląc o wszystkim i jednocześnie o niczym. Do moich uszu dobijał się odgłos deszczu dudniącego w okienne szyby. Firanka tańczyła na wietrze, a mi było to wszystko obojętne. Wsłuchiwałam się w rytm melodii lecącej w tle z głośników radia i po kolei analizowałam treść czytanej przeze mnie książki. Jednak żadne z przeczytanych słów do mnie nie dochodziło. Ciągle myślałam o Dawidzie, a chwilami przez moje myśli przebiegał wesoły uśmiech Bartka. Nie miałam pojęcia dlaczego nie dałam mu jeszcze jednej szansy…

- Przecież mnie zranił. Nie mogę mu pozwolić sobą pomiatać. – powiedziałam do siebie, chcąc rozwiać dręczące mnie myśli. Usiadłam na miękkim materacu i spojrzałam na zdjęcie wiszące na ścianie. Byłam na nim razem z Dawidem – szczęśliwa. Czy czegoś więcej mi było potrzeba do szczęścia? Wschodząca gwiazda siatkówki, znana nie tylko w Polsce, dziewczyna bogatego i ułożonego mężczyzny, niebiedna, czego więcej chcieć? Jednak ciągle coś mnie nurtowało.  Chciałam się jakoś uwolnić od rzeczywistości. Udzielając wywiadów, zawsze mówiłam, że jestem szczęśliwa, dumna ze swoich osiągnięć, a czasem miałam ochotę zmienić zawód. Z powrotem stać się małą Asią, bawić się z psem, być przytulana przez wszystkich, którzy mnie kochali. Sława zaczynała mnie już powoli męczyć. Mój natłok myśli przerwał gwałtowny dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a w progu stanął uśmiechnięty i zziajany Bartek.

- Co ty tu robisz? – spytałam, widząc siatkarza, grubo po dwudziestej drugiej, u „bram” mojego małego królestwa.

- A może tak „dzień dobry”? – zażartował.

- Raczej dobry wieczór. – odwzajemniłam uśmiech i zaprosiłam go do środka. – Z czym przychodzisz? – spytałam, siadając obok niego w salonie.

- Chciałem z tobą pogadać. – powiedział poważnie. Miałam złe przeczucia co do tej rozmowy.

- Proszę bardzo. – mruknęłam i wygodniej się oparłam, cały czas nie spuszczając z oczu mojego rozmówcy.

- Zadam ci tylko jedno pytanie. – rzekł, co nie wyglądało zbyt przyjemnie.

- Proszę. – skinęłam głową.

- Jesteś teraz szczęśliwa? – spytał, a mnie zamurowało. Jakaś telepatia?

- Zależy w jakim kontekście… - zaczęłam się bronić, ale widząc minę Kurka, nie chciałam brnąć dalej w to całe bagno.

- A no w takim, czy kochasz Dawida? – powtórzył pytanie nieco jaśniej.

- Ach tak… - zastanowiłam się. Czy ja go kocham? To na pewno jakiś podstęp. – Tak. – odparłam, niewiele myśląc.

- Aha. – spuścił głowę i utkwił wzrok w czubkach swoich butów. – Przepraszam, że cię nachodzę o takiej porze. – szepnął i udał się w kierunku wyjścia. A ja? Zrobiło mi się go strasznie szkoda.

- Bartek! – odwrócił się z cieniem nadziei w oczach. Dobrze wiedziałam, po co tu przyszedł. Wiedziałam, ze mam szansę, żeby mu powiedzieć, co naprawdę czuję, jednak moja cholerna duma i ego zabroniły mi tego zrobić.

- Nic nie szkodzi… - odparłam cichutko i zdobyłam się na delikatny uśmiech, który przypominał bardziej grymas. Kuraś przytaknął i wyszedł z mieszkania, kierując się w stronę swojego auta.  

Zsunęłam się po drzwiach i uroniłam kilka niewinnych łez. Znowu! Przecież przysięgałam sobie, że nigdy nie będę płakać przez przegrany mecz, turniej, głupią kontuzję, a tym bardziej przez chłopaka! Jednak znowu to było silniejsze. Wślizgnęłam się do pokoju, wyciągnęłam pidżamę i poszłam do łazienki, licząc, że gorąca woda ściągnie ze mnie całą złość, bezsilność i smutek. Co ja gadam, bezsilność? Miałam szansę, ale nie potrafiłam jej wykorzystać. Wyszłam z wielkiej wanny o udałam się do pokoju. Padłam na łóżko i znowu pogrążyłam się w myślach. Nawet nie pamiętam, kiedy zmorzył mnie sen i odpłynęłam.



Bartek…


Znowu. Od kiedy lubię się bawić w filozofa! Zamiast walnąć prosto z mostu, jeszcze się pogrążam. Czemu? Bo jestem tchórzem…

Wsiadłem do samochodu i wyjechałem na Bełchatowskie ulice. Nie pojechałem do mieszkania. Na ostatnim skrzyżowaniu skręciłem i dotarłem do parku. Do tego, w którym zawsze siedziałem z Asią. Chciałem usiąść przy tej samej fontannie i wsłuchiwać się w szum tych samych drzew, myśląc o tej samej dziewczynie, której tym razem przy mnie nie było. Za kilka dni nasze siatkarki jadą z nami na zgrupowanie, a później lecą na Mistrzostwa. Mi zostało jeszcze parę miesięcy. Był maj, a czas tak szybko leciał. Spojrzałem na wodę w fontannie. Była jakaś inna. Taka jak ja. Bez życia. Ktoś to życie jej brutalnie zabrał. Ja różniłem się tym, że sam sobie je odebrałem. Podobno człowiek uczy się na błędach. Niestety u mnie tych błędów już nie da się naprawić. Michał myśli, że wystarczy pstryknąć palcami i się obudzić, jednak to nie jest takie proste.

Siedziałem tak jeszcze kilka minut, kiedy podszedł do mnie nikt inny, jak Zbyszek. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem, ale smutkiem i pustką w oczach.

- Co ty tu robisz grubo po jedenastej w nocy!? – spytał, siadając obok mnie.

- Żałuję, proszę o pokutę, naukę i rozgrzeszenie. – powiedziałem na jednym wdechu, a Zibi popatrzył na mnie jak na kosmitę. Mimowolnie się roześmiałem.

- Jesteś jak baba w ciąży. Najpierw siedzisz struty, a teraz wybuchasz spazmatycznym śmiechem. O co, a raczej o kogo chodzi? Aśka? – popatrzył na mnie… ze współczuciem? Nic nie powiedziałem, tylko nieśmiało skinąłem głową. To mu wystarczyło.

- Wiem jak to jest. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć o Kaśce. To mi już chyba na zawsze zostanie. – mruknął.

- Ale mnie pocieszyłeś… - uśmiechnąłem się niemrawo i ponownie zatopiłem swój wzrok w tafli wody.


Nie wyszedł, słaby, zły, bez konkretnego tematu, ale trudno. Mam tysiąc myśli na minutę, a jak przyjdzie co do czego, to nie potrafię tego ubrać w słowa. Przepraszam. Jednak na pocieszenie powiem, że za kilka rozdziałów COŚ się stanie ;) Pozdrawiam was gorąco!

środa, 27 marca 2013

Rozdział 37



Z perspektywy Moniki…


Patrzyła się w tą dobrze znaną jej twarz, chociaż zdawała sobie sprawę, że wiele się przez nią nacierpiała. W jego oczach skakały iskierki, a na ustach malował się chyry uśmieszek. Była święcie przekonana, że już nigdy go nie zobaczy, a jeśli już to w najgorszych koszmarach. Nocna zmora wróciła, miała za kilka lat, ale niestety zrobiła to wcześniej. Nurtowało ją  jedno – dlaczego?
- Maks, co tutaj robisz? Powinieneś siedzieć za kratami! - spojrzała mu prosto w oczy.
- Wiesz, że dzisiaj, przy posiadaniu pewnej sumki da się zrobić wszystko skarbie. – podszedł bliżej. Chciał dotknąć opuszkami palców jej policzka, ale gwałtownie się odwróciła.
- Nie mów tak do mnie. – warknęła.
- Już ci to kiedyś mówiłem, że nadal formalnie jesteśmy parą. – poruszył brwiami.
- Niestety też się powtarzam. To było kiedyś! – zaakcentowała ostatnie słowo. – Zostaw mnie i nie wracaj. Nie mam pojęcia dlaczego się tu znalazłeś, ale na pewno nie wejdziesz z butami do mojego życia.
- Jeszcze zobaczymy…  - szepnął paraliżując ją wzrokiem. Położył pudełko z pizzą na szafce i wybiegł z mieszkania trzaskając drzwiami.
Przerażona Monika, bez zastanowienia wyrzuciła swoje zamówienie. Cały czas huczały jej w uszach słowa Maksa. Wiedziała, że znów zaczęły się kłopoty, jednak nie miała zamiaru mówić o tym Miśkowi. Za chwilę usłyszała za sobą głoś Aśki.
- Co się stało Monia? Kto to był? – spytała, stając w progu drzwi. Monika mimowolnie się uśmiechnęła, widząc jak dziewczyna lekko uchyla głowę, żeby się w nią nie uderzyć.
- To? No… Pizza. – wybrnęła.
- Aha. To gdzie jest?
-Przyjechali powiedzieć, że nie mogą złożyć zamówienia. – kłamała jak z nut.
- Na pewno wszystko w porządku? – Aśka nie była przekonana co do wykrętów przyjaciółki.
- Ależ oczywiście. Zrobię herbaty i oglądamy dalej, co ty na to? – uśmiechnęła się nikle i wróciła do kuchni. Strzelba natomiast usiadła na sofie w salonie i po chwili poczuła wibracje w kieszeni. Przyszedł sms od Bartka.



Żyję, myślę, kontaktuję, a jednym zdaniem – Nic mi nie jest :) 


Aśce kamień z serca spadł, gdy przeczytała wiadomość.
- Kurek z mózgiem miał dzikie pomysły, ale bez niego byłoby jeszcze gorzej. – pomyślała i odpisała.
Za chwilę w pokoju pojawiła się Monika z dwoma kubkami. Cały czas była jakaś nieswoja, lecz Strzelba nie chciała na siłę z niej nic wyciągać. Jak będzie chciała, to sama powie. Po trzech, długich godzinach skończyły oglądać „Titanic” i Aśka wróciła do siebie.
Bartek…
Siedział już w domu, sam, z bólem głowy i telefonem w ręce. Gdy zobaczył jak na ekranie wyświetliła się ikonka z kopertą, a pod nią pisało „Asia”, na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech. Przeczytał wiadomość i ryknął śmiechem. Tylko ona mogła taki tekst wymyślić. Pokręcił głową i zadzwonił do Miśka. Nie miał zamiaru siedzieć cały dzień sam. Po kilkunastu minutach, kupel wpadł do kurasiowego królestwa.
- Siema stary! – rzucił, wchodząc do pomieszczenia, gdzie siedział nasz inwalida. – Jak się czujesz? Nieźle przyrąbałeś w ten słupek. – zaśmiał się.
- Śmiej się. Jeszcze trochę i by mnie tu nie było. – zbeształ go Bartek.
- No tylko żartowałem. Co porabiasz?
- Siedzę, myślę, piszę z Aśką…
- O właśnie panie Kuraś. – zaczął. – Czemu nie chcesz, żeby do ciebie wróciła? – spytał Michał.
- Że co? Ja nie chcę?! Człowieku, jakbym mógł to bym ją na kolanach błagał, ale ona chodzi już z jakimś… - zamyślił się Kurek. – Damianem, Daa…nielem. Z Dawidem. – uniósł wskazujący palec. Dzik pokiwał z politowaniem głową.
- Ty siebie słyszysz? Kurek, walcz o nią! – powiedział. – Człowieku, ja za kilka miesięcy żonaty będę, może dzieciaty niedługo… - uśmiechnął się. – A ty nie odważysz się postawić na swoim? Z tego co wiem, to jakiś bogaty facet, któremu potrzebna jest laska na pokaz! Chcesz, żeby Aśka skończyła jako świecidełko, które można postawić na półeczce? Bartek, ja cię nie poznaję. Na boisku walczysz jak o życie, a tu nawet nie kiwniesz palcem. Śpiesz się, bo potem może być już za późno. – zakończył swój wywód. Siatkarz siedział osłupiały i wsłuchiwał się w słowa przyjaciela.
- I co sugerujesz? – spytał po chwili namysłu. – Mam do niego iść, przyłożyć mu porządnie i powiedzieć „odwal się od Asi, bo jest moja”? – ironizował Bartek.
- Rozum straciłeś. Może przez ten głupi słupek. Rób jak chcesz, ale nie zdajesz sobie sprawy, ile tracisz.
- Zdaję. Ale nie chcę niszczyć szczęścia Asi. Widzę, że jest jej dobrze z Dawidem, dlatego się nie narzucam. Wystarczy, że mnie nie unika i traktuje jak kumpla. – przy ostatnim słowie lekko się skrzywił. – Chociaż masz rację. Chciałbym, żeby to było coś więcej niż przyjaźń. – spojrzał na Miśka, który siedział z założonymi rękami i dziwnie spoglądał w stronę jednego ze zdjęć wiszących na ścianie. Podszedł bliżej i się uśmiechnął.
- Do cholery jasnej, Kurek! Nawet na Zamarłej Turni z nią byłeś, a rozczulasz się jak mały dzidziuś. Muszę już wracać. Chciałem jeszcze iść do Moniki, bo musimy wybrać obrączki. – rozmarzył się, co nie umknęło uwadze Bartka. – Lecę, pa! Pamiętaj co ci mówiłem. – rzucił na odchodnym i wyszedł z mieszkania, zostawiając zamyślonego Kurasia. Chłopak siedział tak pół wieczoru, nagle zerwał się na równe nogi i, złapał kurtkę i wybiegł z mieszkania. Zdaje się, że słowa Miśka do niego dotarły…

Witam po długiej nieobecności. Jednak nie piszę na swoim komputerze, co gorsza na rozwalonej klawiaturze, ale to szczegół :) W międzyczasie nabrałam nowych pomysłów, odświeżyłam umysł i w najbliższym czasie dodam parę nowych rozdziałów.  Może wam się to spodoba, może nie, ale zmieniam narrację i będę pisać na zmianę. Trochę jak pamiętnik, trochę zwykłe opowiadanie. Nie obraźcie się, jeśli wrócę do starej formy, gdyby mi nie wychodziło J Dzisiaj oddaję wam 37 rozdział :)Pozdrawiam!


  


  

czwartek, 21 marca 2013

UWAGA!

Bardzo Was przepraszam, że nie dodaję na bieżąco nowych rozdziałów, ale padł mi twardy dysk w komputerze i przez pewien czas jeszcze się nie pojawią. Proszę Was o wyrozumiałość, ale niestety moja maszyna ma już swoje lata i nie może wiecznie chodzić jak nowa :) Do zobaczenia. Pozdrawiam :)

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 36


Kolejne dni przebiegały w stoickim spokoju. Środkiem maja miał się odbyć sparing między PGE Skrą Bełchatów, a Asseco Resovią Rzeszów. Aśka przyszła na ten mecz z Dawidem, pokibicować kolegom. Weszła na halę i zasiadła z chłopakiem na trybunach. Zawodnicy zaczęli się rozgrzewać. Bartek od razu zauważył dziewczynę i jej pomachał. Aśka odwzajemniła gest, posyłając mu uroczy uśmiech, co nie umknęło uwadze Dawida.
- To ten? – spytał nieprzyjemnym tonem.
- Pogodziliśmy się z Bartkiem. Nie ma sensu się ciągle kłócić. – odpowiedziała spokojnie.
- Jakby ci się narzucał, to wiesz, powiedz mi, bo nie pozwolę na to.
- Wyjaśniliśmy to sobie. Naprawdę nie musisz się czuć zagrożony. – dała mu całusa w policzek, na co humor mu się poprawił.
Mecz się zaczął. Przez dwa pierwsze sety, bezustannie prowadził Bełchatów, rozgramiając lewym atakiem blok przeciwnika. Kuraś grał jak w transie. Jego skuteczność i różnorodność ataków była imponująca. Aśka w połowie trzeciego seta wyszła na chwilę do łazienki. Gdy wracała, na boisku, obok słupka leżał jeden zawodnik, a nad nim klęczeli ratownicy i fizjoterapeuci. Dziewczyna od razu rozpoznała w nim Bartka. W pierwszych chwilach mogła jedynie liczyć na jakiekolwiek informacje z ust komentatora, jednak zaraz udało jej się odnaleźć znajomego masera.
- Boże, co mu się stało?! – spytała przerażona.
- Rozbił głowę. – odpowiedział spokojnie.
- Jak? Nie widziałam, bo wyszłam. – intensywnie gestykulowała, nie mogąc się uspokoić.
- Spokojnie. Wpadł na słupek sędziowski i nieszczęśliwie uderzył głową w kant.
- Matko! Ale wyjdzie z tego, prawda?
- Tak. Bartek jest już przytomny, kontaktuje. O patrz, tam leży. Możesz do niego iść. – dał jej odpowiedni identyfikator i wskazał na miejsce w kącie hali, gdzie znajdował się przyjmujący razem z ratownikami. Aśka, nie zastanawiając się dużo, pobiegła do przyjaciela. „Ślizgiem” znalazła się obok niego i złapała za rękę.
- Jak się czujesz Bartuś? – spytała, widząc na jego twarzy grymas bólu.
- O, Asia. Bywało lepiej. – zdobył się na delikatny uśmiech. – Nie zostawiaj Dawida, bo będzie zazdrosny.
- Daj spokój. Boli łepetyna, co? Małe boisko, że na słupki wpadasz? - zironizowała.
- No wiesz, czasem człowiek nie widzi, gdzie spada. Chciałem piłkę obronić. Monika opowiadała, że też kiedyś miałaś taki wypadek. – roześmiał się, a Aśka przypomniała sobie tą heroiczną akcję.

15 czerwca 2007r., mecz juniorek Polska – Finlandia.

Stałam niedaleko za trzecim metrem, w drugiej linii, ponieważ jeszcze wtedy byłam przyjmującą. Przyjęłam odpowiednią postawę do odebrania piłki. Lekko ugięłam nogi, a ręce położyłam na kolanach, wzrok wbijając w żółto-niebieską mikasę. Finka posłała zagrywkę centralnie we mnie, chociaż zaraz obok stała Monika. Odebrałam precyzyjnie i omijając linię boczną, bokiem do siatki zrobiłam naskok, widząc, ze dostaję wystawę do czwartej strefy. Zaatakowałam z potworną siłą (trochę mięśni było w tym prawie dwumetrowym cielsku), jednak błędem był atak w szóstą strefę, gdzie stała wielka, umięśniona finka, która wcześniej potraktowała mnie swoją straszną zagrywką. Wycofałam się do piątej strefy i znowu czekałam na piłkę. Dziewczyny zagrały mocnym, pasywnym blokiem, który i tak nie powstrzymał przeciwniczek. Piłka obiła się o ich ręce i poleciała gdzieś w bok. Zdawałam sobie sprawę, że gramy piłkę setową, przy stanie 24:25 dla nas, koniecznie chciałam to skończyć. Rzuciłam się do obrony, wyminęłam wszystkie dziewczyny i rzutką chciałam uratować akcję. Jednak nie było mi to dane. „Po drodze” nie zauważyłam wielkiego, niebieskiego słupka, na którym stała sędzina, pilnie obserwująca moje wyczyny. Nieszczęśliwie walnęłam głową w to cholerne żelastwo, a z mojego czoła popłynęła krew. Piłka niestety wylądowała na aucie, daleko w trybunach. Finki wybuchły hura-optymizmem, nie przejmując się, że chcąc odbić piłeczkę, prawie straciłam życie. Bo kogo to obchodzi? Przy mnie od razu znalazła się Monika, jak zwykle bardzo kochana, tłukła mnie po policzkach w celu ocucenia. Po czwartym liściu zadziałało. Lekko uchyliłam powieki i zobaczyłam cztery czerwone kapturki.
- Ja umarłam? – spytałam po polsku, majacząc.
- Was? – Niemiecki - cholera, to piekło… - Wie fühlen Sie? – spytał Belzebub.
- Krank. – powiedziałam i znowu straciłam przytomność, a film mi się znowu urwał.

- Ziemia do Aśki… - uśmiechnął się znowu Bartek.
- Tak, tak. Jasne. Jedziesz do szpitala na badania? – spytała z troską.
- Tak, jak tylko przyjdzie lekarz. O właśnie idzie. – wskazał na starszego mężczyznę w białym fartuchu.
- No to ja się zmywam. Trzymaj się Kuraś. – posłała mu całusa w powietrzu i pobiegła do Dawida.

- Gdzieś ty była? Ten twój laluś miał drobny wypadek. – drwił.
- Byłam w łazience i nie mów tak o Bartku. Na szczęście nic mu się nie stało. – starała się zataić pewne fakty.
- Na szczęście… - odparł niepocieszony i wrócił do oglądania meczu, a trwał już czwarty set.
Ostatecznie spotkanie zakończyło się po tie-breaku, 3:2 dla Resovi. Bełchatowianie znacznie osłabli po „stracie” Kurka. Jednak to był tylko sparing, który nie dawał nic poza satysfakcją i dobrym nastawieniem. Po meczu Aśka pożegnała się z Dawidem i poszła do Moniki. Znalazła ją w mieszkaniu. Siedziała na fotelu i jak nie ona, przeglądała katalog z fryzurami do ślubu.
- I co wybrałaś kochana? – spytała Asia, kładąc jej ręce na ramionach.
- Matko! Aśka, ale mnie wystraszyłaś. Jak tam mecz? Słyszałam, że nie za dobrze. – odparła, wskazując przyjaciółce miejsce obok.
- Bartek kontuzjowany, Skra przegrała. Jednym słowem – nienajlepiej.
- Wrócą do formy. Misiek dzisiaj się wykazał w piątym secie, ale nie był zbyt zadowolony.
- Taki jest sport. Wybrałaś sobie jakąś fryzurkę?
- Tak. Już dawno. Pasuje? – wskazała na zdjęcie z wysoko upiętym kokiem i delikatnie opadającymi loczkami.
- Idealnie. Znajdziemy coś dla mnie? – rozochociła się Strzelba.
- Jasne! – Zasiadły na szerokiej sofie i kartkowały album, aż znalazły idealną fryzurę dla Aśki i jej niesamowicie długich włosów.
- O mój Boże. Coś pięknego. – stwierdziła Monika. –Bartek padnie, jak cię zobaczy.
- Monia… - mruknęła Aśka.
- A no tak. Przepraszam. Dawid. – nie ma co ukrywać. Libero nie darzyła ani sympatią, ani zaufaniem chłopaka przyjaciółki.
- Zamówimy pizzę? – spytała Monika, sięgając po telefon. – Włączymy sobie jakiś film i zrobimy babski wieczór. – zaczęła się śmiać, przypominając sobie pidżama party w szóstej klasie podstawówki.
- Ja już znam ten twój „jakiś”. Włączysz „Titanic”, będziesz ryczeć przez cały film, a ja dopiero, jak babcia Rose wrzuci wisiorek do oceanu.
- Ty materialistko okropna! – Monika zaczęła ją okładać poduszką.
- Daj mi spokój. Ja tylko myślę racjonalnie. Zamawiaj tą pizzę, bo mi w brzuchu burczy! – dziewczyny zamówiły marynarską, a potem odpaliły, jak zwykle wesołe przygody Jacka i Rose. Za niecałą godzinę zadzwonił dzwonek do drzwi. Monika poszła otworzyć, zostawiając na chwilę Aśkę w salonie.
- To ty?! Skąd się tu wziąłeś! – krzyknęła na całe mieszkanie, kiedy w drzwiach, z pudełkiem pizzy w rękach pojawił się nikt inny, jak…

I bum :D Pobawiłam się dzisiaj w pisanie w pierwszej osobie. Jak wyszło? Wolicie z taką narracją, czy w formie opowiadania „byłam”, „zrobiłam”? Proszę o komentarze! J

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 35


W mieszkaniu Aśki…

Był wieczór. Aśka wróciła z treningu w bardzo dobrym nastroju, ponieważ grała znowu coraz lepiej. Usłyszała dzwonek. Za drzwiami stał Dawid.
- Dzień dobry, da się pani porwać na mały spacerek? – spytał, podając dziewczynie bukiet tulipanów.
- Dziękuję… - odparła zdziwiona. – W sumie, to możemy się gdzieś przejść. Wejdziesz na chwilkę?
- Jasne. – uśmiechnął się i po chwili siedział już w pokoju, pijąc cappuccino.
- Miałam do się ciebie o coś spytać. Czy nie poszedłbyś ze mną na wesele przyjaciółki? No wiesz, jako osoba towarzysząca.
- To będzie dla mnie zaszczyt. A kiedy i gdzie? – powiedział dyplomatycznie, po czym zaczął się śmiać.
- Trzydziestego września w Zakopanem.
- Świetnie. To co z tym spacerem?
- Chodźmy. – uśmiechnęła się Aśka i wyszli z mieszkania, zmierzając w kierunku parku.
Szli spacerowymi alejkami rozmawiając głównie o lidze i zbliżających się Mistrzostwach. Aśka dopiero po kilkunastu minutach zorientowała się, że cały czas trzyma chłopaka za rękę. Jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. W pewnej chwili, Strzelbę ogarnęła dziwna głupawka i zaczęła uciekać przed Dawidem, krzycząc, że jest berkiem. Chłopak rozbawiony całą sytuacją zaczął za nią biec. Przez kilka dobrych minut nie mógł jej dogonić, ale po pewnym czasie dystans między nimi zmienił się diametralnie. Dawid złapał Aśkę za rękę i oboje znaleźli się na trawie. Leżeli i śmiali się jak dzieci. Po chwili chłopak odwrócił się do Asi, odgarnął kosmyk z jej twarzy i niepewnie złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Dziewczyna się uśmiechnęła. Wstali z ziemi i długo patrzyli sobie w oczy.
- Może moglibyśmy spróbować? – odezwał się Dawid po chwili milczenia.
- W sumie, to czemu nie… - Strzelba przelotnie się uśmiechnęła i ku jego zdziwieniu sama musnęła jego usta.


A w królestwie Bartka…

Bartek skupiał się wyłącznie na grze. Widywał się z chłopakami jedynie na treningach. Siatkówka pochłonęła go całkowicie. Niektórzy mówili mu, żeby znalazł sobie dziewczynę, jednak on nie miał takiego zamiaru. Cały czas tęsknił za Asią, a w jego sercu tliła się nadzieja, że jeszcze ją odzyska, chociaż szanse były jak wygrana przy stanie 1:24 dla przeciwnika. Na niemal każdym meczu zdobywał MVP, jego skuteczność przekraczała 60%. Wywiady, fani, mecze, treningi, czasem rodzina – tak wyglądało teraz jego życie.

6.30. – Dzwoni budzik. Bartek z niechęcią podniósł się z łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Odprawił swój ranny rytuał i poszedł do kuchni. Wyciągnął z lodówki jogurt, wsypał do niego jakieś witaminy i siadł na blacie, „delektując” się śniadaniem i myśląc o niczym. Wpatrywał się w zdjęcie stojące na półce. W brązowej ramce znalazła się wesoła twarz jego i Aśki na tle gór. Chciał wrócić do tych chwil, móc oglądać dniami i nocami uśmiech strzelby i słuchać jej spazmatycznego śmiechu, który poprawiał mu humor, nawet na najcięższych momentach. Kiedyś,  po przegranych meczach mógł zawsze liczyć na jej wsparcie. Teraz zostaje mu paczka chrupek i nudna komedia romantyczna, których nie znosił. Rozwiał te przykre myśli, chcąc się skupić na treningu, który miał się odbyć za niecałą godzinę…
- Cholera! – powiedział, biegnąc do pokoju. – Gdzie moja koszulka… - tracił cierpliwość, nie mogąc wydobyć z dna szafy swojego stroju. Po chwili przepychanki ze starymi drzwiami komody, ubrał się, na ramię zarzucił torbę i wyszedł z mieszkania, potykając się jeszcze o własne buty. Szedł ulicami Bełchatowa, mijając przechodniów. Gdyby szedł tak przez Warszawę, pewnie rzuciłoby się na niego stado wygłodniałych fanów, tu jednak każdy spodziewał się, ze idąc do pracy może spotkać słynnego siatkarza.
- Cześć Bartek! – rzuciła mu pospiesznie niewiele niższa od niego osóbka. Oglądnął się i po długim  warkoczu rozpoznał w niej Aśkę.
- Asia! – krzyknął. – Porozmawiajmy. Proszę… - powiedział nieco spokojniej, widząc, że przystanęła.
- No to o czym chcesz rozmawiać?! – Bartek stanął jak wryty tak dawno jej nie widział. Najwyżej na meczu albo za ekranem telewizora. Ubrana w wiosenne, żywe kolory wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle.
- Chodzi o to… Asia, ja wiem, że popełniłem błąd, bo pierwszy na ciebie naskoczyłem, jeszcze do tego Blanka nagadała ci głupot, wiem, masz święte prawo mi nie wierzyć, ale skoro już nie będziemy razem, to przynajmniej nie uciekajmy przed sobą.
- Nie uciekam przed tobą. Nie mam takiego zamiaru.
- Ale jednak mnie unikasz!
- Bartek, nie utrudniaj mi! – nie wytrzymała.
- Czego ci mam nie utrudniać? – spytał zdezorientowany.
- Po naszym rozstaniu miałam kompletnego doła. Wywalili mnie z reprezentacji i składu. Monika była zajęta sobą, nie chciałam jej niszczyć tej radości. Zostałam sama! Miałam dość. Teraz wróciłam do formy, daję sobie radę… - wstrzymała się, po czym dodała niepewnie. – Mam chłopaka… - na te słowa Kuraś spuścił głowę. W tej chwili jego wszelkie nadzieje i plany runęły w gruzach.
- Cieszę się… - zdobył się na bardzo wymuszony uśmiech. – To jak, wybaczysz mi? Zostaniemy po prostu przyjaciółmi? – spytał.
- Tak Bartek, wybaczę. Ale tylko i wyłącznie przyjaciółmi? – upewniła się Strzelba.
- Obiecuję, że nie będę do tego wracał. – podał jej rękę.
- No to się zgadzam. – odwzajemniła gest i nieśmiało się uśmiechnęła.
- Dziękuję ci. – powiedział po chwili.
- Za co?
- Po prostu. Za to, że się nie zmieniłaś. – szczerze się uśmiechnął.
- Ej, ty się zaraz na trening spóźnisz! – krzyknęła Aśka, zerkając na zegarek.
- Ty masz rację! Trzymaj się, muszę pędzić. – pomachał jej i pobiegł do „Energii”.

Wpadł do szatni jak torpeda i przebrał się w ekspresowym tempie, nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia kolegów. Zmęczony usiadł na ławce i oparł głowę o szafki.
- Bartek, dobrze się czujesz? Trening mamy dopiero za kwadrans. – odezwał się Winiar.
- Co?! – mina siatkarza była bezcenna. – No to pewnie Strzelbie spieszył zegarek. – roześmiał się, pierwszy raz od kilku tygodni wybuchł niepohamowanym śmiechem, co nie umknęło uwadze chłopaków.
- Komu?! Siurak, coś ty taki szczęśliwy? – spytał Zibi, zerkając ukradkiem na siedzącego obok Miśka.
- Pogodziłem się z Asią! – uśmiechnął się.
- Serio?! Znowu jesteście razem? – ucieszył się Zatorski.
- Nie, znalazła sobie chłopaka. Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. – powiedział, trochę się krzywiąc. – Przynajmniej będę mógł sobie na nią popatrzeć i normalnie porozmawiać. – rozmarzył się. Chłopaki przytaknęli. Współczuli Bartkowi. Mówił o Strzelbie jak o ósmym cudzie świata. Była dla niego najcenniejszym eksponatem, którego nie można dotknąć.

Siemka! Można powiedzieć, że był to przełomowy rozdział, od którego zacznie się coś ciekawszego. Piszcie mi jakieś propozycje, co może być dalej… Mam własną wersję, ale chciałabym wysłuchać jeszcze waszej opinii. Pozdrawiam J

środa, 6 marca 2013

Rozdział 34


Kilka miesięcy później…

Wielkimi krokami zbliżało się lato. Trawa stawała się coraz bardziej zielona, drzewa coraz bardziej przypominały te z podręczników do biologii. Razem z kolejną porą roku powoli nadchodził ślub Moniki i Michała, który został wyznaczony na trzydziestego września w Zakopanem, tuż po Mistrzostwach Świata. Mama Miśka ostatecznie zgodziła się na małżeństwo, ale nie pałała do przyszłej synowej sympatią, po mimo jej bezustannych starań. Aśka dalej nie pogodziła się z Bartkiem, który krótko mówiąc – odpuścił. Chłopak stwierdził, że da Strzelbie czas, ale czy to przyniesie pozytywne skutki? W międzyczasie stała się rzecz najważniejsza dla Asi. Dziewczyna wróciła do formy i z powrotem pojawiła się w głównym składzie w klubie i dostała powołanie do reprezentacji na Mistrzostwa. Nie posiadała się ze szczęścia.

Środek czerwca. Aśka wybrała się z Moniką do salonu sukni ślubnych. W końcu trzeba w czymś stanąć przed ołtarzem.
- Dzień dobry, w czym mogę paniom pomóc? – spytała rozpromieniona ekspedientka, widząc reprezentantki kraju.
- Szukamy odpowiedniej sukienki dla koleżanki. – Aśka wskazała na zdezorientowaną Monikę. Nie można powiedzieć, Libero przerastała akcja z weselem.
- Oczywiście, już paniom pomagam. Jak sobie ją pani wyobraża? – zwróciła się do Moniki.
- No… Jakaś skromna suknia. Bez zbędnych falbanek… - powiedziała niemrawo.
- Monia, to twój ślub, musisz wyglądać zniewalająco. – uśmiechnęła się Aśka.
- Ma pani rację. Na pewno znajdziemy coś odpowiedniego. – orzekła kobieta i weszła w głąb sklepu, prowadząc za sobą Libero. Atakująca stała przy ladzie i obserwowała ich poczynania. Po kilkudziesięciu minutach mierzenia, Monika znalazła coś, co w pełni jej odpowiadało. Sukienka była z nowej kolekcji i w sam raz nadawała się na ślub u schyłku września. Wyszła z przymierzalni i pokazała się przyjaciółce. Aśka korzystając z okazji wyciągnęła telefon i pstryknęła fotkę, a później wysłała Miśkowi. Libero tego nie spostrzegła.
- I jak wyglądam?
- A jak myślisz? Fantastycznie! – dziewczyna zaczęła oglądać przyjaciółkę ze wszystkich stron.
- Do tego jakiś welon? – spytała ekspedientka. Monika popatrzyła przerażona na Strzelbę.
- No, czym będziesz rzucać na oczepinach? - zasugerowała siatkarka.
- Faktycznie. – zaśmiała się. – Jakiś prosty welon, myślę, że byłby odpowiedni. Może ten? – wskazała na wystawę.
- Ma pani doskonały gust! – uśmiechnęła się sprzedawczyni i przyniosła welon, po czym wpięła go w czarne włosy Moniki. Prezentował się idealnie.
- Ile razem będzie to kosztować? – spytała Libero.
- 1980zł. – powiedziała kobieta.
- Bierzemy? – zerknęła na przyjaciółkę.
- Według mnie, nie masz się nad czym zastanawiać.
- To poproszę. – uśmiechnęła się do ekspedientki i poszła ściągnąć suknię i welon. Po kilkunastu minutach wyszły ze sklepu z ogromnym pakunkiem, a Monika usłyszała dźwięk sms’a. Był od Michała.

Pięknie wyglądasz kochanie.
Mam nadzieję, że ją kupiłaś J

Monika popatrzyła na Aśkę z mordem w oczach.
- Masz mi coś do powiedzenia? – roześmiała się.
- No przepraszam. Chciałam, żeby się chłopak ucieszył…
- No dobra… - dalej się śmiała i zabrała się za odpisywanie wiadomości.

Właśnie wyszłam z nią z salonu.
Teraz szukamy czegoś dla Asi ;)

Wysłała sms’a i pociągnęła przyjaciółkę w kierunku sklepu z sukniami wieczorowymi.
Aśka miała niestety większy dylemat. Oprócz fasonu, liczyła się jeszcze długość i kolor. Dziewczyny godzinę spędziły w poszukiwaniu tej jedynej. W końcu znalazły.
- Ideał. Mogłabyś być modelką, a nie zarabiać krocie – Monika wzięła to słowo w „króliczki” – jako siatkarka.
- Tak, ja też cię kocham… - przejrzała się w lustrze i nieskromnie stwierdziła, że w sukience wygląda rzeczywiście genialnie. Zapłaciły i zabrały się za poszukiwanie butów, które znalazły bardzo szybko. Umęczone wróciły do mieszkania Moniki, w którym roiło się od śnieżnobiałych kartek z zaproszeniami.
- Wiedzę, że się nastrajasz. – roześmiała się Aśka.
- Jak widzisz… - uśmiechnęła się. – Pomożesz mi wybrać bukiet, bo chciałabym już dzisiaj zamówić i mieć to z głowy?
- Oczywiście. Daj laptopa. – Aśka sięgnęła do stolika i włączyła Mozille. Wyszukały piękną wiązankę z orchidei. Była bardzo droga, ale warto.
- Będę się już zbierać. – powiedziała Aśka, wstając z sofy.
- Dobrze. Ja jeszcze muszę dzisiaj rozesłać te zaproszenia i pozostaje tylko czekać.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę. – Strzelba uściskała przyjaciółkę.
- Asia… Chcieliśmy cię z Michałem prosić, żebyś została naszym świadkiem. – uśmiechnęła się Libero.
- Naprawdę?
- Przecież jesteś dla mnie jak siostra, kogo innego wybrałabym, jak nie ciebie?
- Dziękuję ci. Obiecuję, że spiszę się na medal. – Dziewczyna dała Monice całusa w policzek i wyszła z mieszkania.

A na treningu…

- Jak tam przygotowania? – spytał Bartek.
- Świetnie. Właśnie dziewczyny wybrały suknię. – uśmiechnął się przyszły pan młody.
- Ładna? – włączył się Bartman.
- Oczywiście. Ładnemu we wszystkim ładnie. – roześmiał się przyjmujący.
- Nie będziesz zmęczony od razu po Mistrzostwach? – za chwilę przy Michale pojawiła się całą Skra, z Nawrockim na czele.
- Ależ skąd. Czekam na własny ślub sto razy bardziej niż na złoty medal.
- Serio? – zdziwił się Kuraś.
- Nie żeniłeś się chłopie, to nie wiesz jak to jest… - do rozmowy włączył się trener. – Pamiętam to jak dzisiejszy dzień… - zaczął opowiadać, a chłopaki parsknęli śmiechem.
- No wiecie, większość wśród nas jest już żonata… - roześmiał się Mario.
- Za niedługo wszyscy będą. Na razie wszystko idzie w dobrym kierunku. – dodał Możdżon, który zaledwie kilka tygodni wcześniej zmienił swój stan cywilny. Po kilkuminutowej „gadce” wrócili do ćwiczeń. Miśkowi wszystko szło o niebo lepiej niż zwykle. Rozpierała go energia, której dodawała mu myśl, że za kilka miesięcy stanie się mężem swojej ukochanej Moniki.

Przepraszam, że tym razem krótszy, ale jestem chora, mam mało czasu, nie mam weny i ogólnie mam dużo zajęć… Mam nadzieję, że wybaczycie J Komentujcie, bo zawsze lepiej się pisze ze świadomością, że ktoś to czyta J

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 33


- Asia?! – bardziej stwierdził, niż spytał.
- Skąd ty się tu wziąłeś! Monika ci powiedziała gdzie jstem?! – krzyknęła Strzelba.
- Nieważne! Podejrzewałem, że to możesz być ty…
- Skąd wiedziałeś, że ja tu jestem? – darła się, nie zważając, że jej głos obija się o wszystkie ściany tatr.
- Monika mi powiedziała, że cię tu znajdę. Uwierzyła mi, jak wszyscy z resztą, oprócz ciebie…
- Żartujesz sobie, prawda?
- Wcale nie, Aśka, kocham cię! – szepnął, a dziewczyna obróciła się i zaczęła schodzić.
- Choćbym miał dla ciebie wyjść i skoczyć z Mount Everestu, to skoczę, wyjdę i skoczę! – Asi łzy pociekły po policzkach i nie odwracając się za siebie, ruszyła w drogę powrotną. Bartek stał patrząc się jak jej postać ginie w sinej mgle. Postanowił iść w jej ślady i również wrócił do schroniska.

Aśka widząc, że nie wróci o planowanej porze do domu, zatrzymała się na noc w Murowańcu, gdzie spotkała kolegę z akcji.
- I jak tam Asiu, nie miałem okazji pogratulować Mistrzostwa Europy, no i dzisiejszej akcji. – uśmiechnął się Paweł. Znała go od podstawówki. To z nim zaczęła chodzić po górach, a później jeszcze z Moniką.
- Dziękuję. – odwzajemniła uśmiech. – Wiesz co z tym turystą?
- Podobno nic poważnego. Nie miał nawet wstrząsu mózgu. Trochę poobijany, ale nic mu nie będzie. Gdyby nie ty, to pewnie umarłby z wychłodzenia.
- Ale na szczęście tam byłam. Dawno nie chodziłam po górach. Ale kondycja ta sama co kiedyś. – roześmiała się.
- Akurat w tym punkcie zawsze ci zazdroszczę.
- Nie ma czego. Sam wspinasz się jak kozica, ale to może od twojego nazwiska… - Paweł zaczął się śmiać, ponieważ jego nazwisko, zawsze słynne u ratowników to Kozica.
- Możliwe. – uśmiechnął się.
- Zakopane nic się nie zmieniło. – stwierdziła Asia.
- Masz rację. Najwyżej odmalowali oznakowania na szlakach. – zażartował Paweł.
- Na pewno nie. Na Granatach już nic nie widać.
- To trzeba się tym zająć.
- Masz rację. – uśmiechnęła się. – Idę chwilę odpocząć i coś przekąsić. Muszę jeszcze zadzwonić do mamy, że wrócę jutro. – pożegnała się z przyjacielem i poszła do pokoju.
Standard nie był najwyższy, ale liczyło się tylko łóżko i coś do przykrycia. Dziewczyna rzuciła w kąt swój plecak i wyciągnęła telefon. Mama nie odbierała, dlatego zostawiła jej krótką wiadomość. Była osiemnasta. Aśka zeszła do karczmy. Napiła się mleka, zamieniła słówko z gospodarzem i wykończona poszła spać.

W Bełchatowie…

Monika z Michałem coraz częściej rozmawiali o ślubie. Byli świadomi, że muszą poinformować rodziców Dzika, którzy nawet nie zdążyli poznać jego narzeczonej.
Tego dnia jechali do jego domu rodzinnego.
- Monia, boisz się? – spytał Michał z uśmiechem na ustach, widząc bladą jak ściana Monikę.
- Nie, wcale nie. – powiedziała z ironią w głosie.
- Na pewno cię polubią. Jesteś przecież idealna. – uśmiechnął się.
- Michał, to nie takie proste. Czy nie uważasz, że to dla nich przyjemne, że dowiedzieli się o tym, że jesteśmy parą z Internetu?
- No faktycznie, może to nie było zbyt udane, ale na pewno to zrozumieją. Przecież nie zrobiliśmy tego specjalnie.
- Może masz rację… - Nie odzywali się do siebie do końca jazdy. Zajechali pod duży dwupiętrowy dom z wielkim ogrodem. Podeszli do drzwi, a Monika dostawała powoli palpitacji serca.
- Jak miło was widzieć. – drzwi otworzył tata Michała. Byli uderzająco podobni zarówno z charakteru, jak i z urody. Monika uśmiechnęła się ciepło.
- Ty jesteś Monika… Pierwszy raz widzę cię na żywo, a nie w telewizji. Jeszcze ładniejsza w rzeczywistości. Może dostanę autograf! – roześmiał się pan Kubiak i podał jej dłoń.
- Miło mi… Myślę, że jeszcze taką gwiazdą nie jestem. – odwzajemniła gest i weszła za gospodarzem w głąb domu, cały czas konwersując z „teściem”. Czuła, że bardzo polubi tego człowieka. Misiek wesoło im się przyglądał. Za chwilę nadeszła mama Dzika z nieco innym nastawieniem. Była to bardzo wysoka kobieta z ostrymi rysami i ciemnymi, krótkimi włosami. Monika przywitała się z nią bardzo serdecznie, ale nawet takie starania nie zdały się na nic.
- Monika, tak? – spytała oschle.
- Tak. – dziewczyna starała się cały czas uśmiechać. Michał wziął ją za rękę, chcąc dodać jej otuchy. Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko wróciła do kuchni. Misiek podrapał się po głowie. Był zdenerwowany zachowaniem swojej mamy, tak samo jak tata.
- Nie przejmuj się. Może nie będzie tak źle. – szepnął na ucho Monice pan Kubiak, co zaowocowało u niej pięknym uśmiechem, posłanym w jego stronę. Weszli do salonu, gdzie stał wielki czteroosobowy stół. Trzy miejsca zostały zajęte, zostało jedno, naprzeciwko Moniki.
- Tamten rok był fantastyczny. Jesteś świetną Libero. – stwierdził tato, chcąc wesprzeć „synową”.
- Dziękuję, ale tu też Michał chyba zasługuje na największe uznanie. – spojrzała na uśmiechniętego Dzika.
- No wiesz, od kilku ładnych lat nie mieliśmy takich zawodniczek w kadrze, jak teraz. Odkąd są, pojawiły się sukcesy.
- Myślę, że to zależy też od trenera. Grałam w wielu klubach, również zagranicznych i nigdy nie natknęłam się na takiego, jakim jest trener Matlak.
- Miło mi to słyszeć, bo to mój znajomy. – uśmiechnął się. Rozmawiali kilkanaście minut. Michał włączał się co pewien czas. Cieszył się, że dziewczyna złapała dobry kontakt z jego tatą. Chwilę później weszła mama z obiadem. Zjedli w ciszy i przy herbacie zaczęli rozmawiać.
- Skąd jesteś? – zaczął tato, wiedząc, że jego żona może inaczej do tej rozmowy podejść.
- Jestem… góralką. – roześmiała się. – Z Zakopanego.
- Z stamtąd są tylko dobrzy ludzie. – uśmiechnął się.
- A rodzice? – Monika obawiała się tego pytania. Spuściła głowę.
- Nie żyją…
- Przykro nam. – powiedziała mama, bez emocji.
- Zginęli jak miałam dwanaście lat. Wtedy zaczęłam też grać w siatkówkę.
- Więc jesteś siatkarką, tak? – pytała dalej pani Agata, bo tak miała na imię.
- Tak.
- A co będziesz robić po zakończeniu kariery. Maturę przynajmniej zdałaś? – spytała nieprzyjemnym tonem.
- Mamo… - mruknął Michał, zdenerwowany jej zachowaniem.
- Tak zdałam i skończyłam studia. – na te słowa tato uśmiechnął się do syna, a Michał uniósł dumnie pierś.
- A jakie, jeśli można spytać? – kontynuowała przesłuchanie.
- Kulturoznawstwo. – odparła zestresowana.
- Dziecko, no i co ty będziesz po tym robić?!
- Na razie jest świetną siatkarką. Zobaczymy co będzie potem. Ma wykształcenie, znajdzie wszędzie pracę, a poza tym z sukcesów jakie teraz osiąga, utrzyma się do końca życia. – do akcji wkroczył młodszy Kubiak. Uśmiechnął się do narzeczonej, za co wzięła go za rękę. Ojciec zauważył ten gest z jej strony i szczerze się ucieszył. – I właśnie przyjechaliśmy, żeby wam coś powiedzieć. – kontynuował Misiek. – Michał niedawno mi się oświadczył. – dopowiedziała Libero, całując chłopaka w policzek. Pan Kubiak wstał i przytulił syna oraz przyszłą synową.
- Ta dziewucha ma być twoją żoną? – wydarła się w kierunku Moniki.
- A czemu nie? – dziewczyna po raz pierwszy się postawiła.
- Bo jesteś jakąś sierotą! Nawet nie wiem kto cię wychował! Zastanawiam się jaką będziesz w przyszłości żoną, matką! A może swoje własne dzieci zostawisz, co? – krzyczała. Monika nie wytrzymała. Po jej policzkach popłynęły łzy. Wybiegła z domu, nie zważając na to, że nie zna miasta.
- Mądra jesteś?! – wydarł się Michał. – Co się z tobą dzieje! – wykrzyczał, po czym wybiegł szukać narzeczonej.

Co u Was słychać jaki wynik poniedziałkowego meczu typujecie (Skra vs Sovia)? Bardzo mi szkoda Delekty. Przynajmniej mamy brąz… I brawo dla Justysi, tylko szkoda, że Marit wygrała, ale srebro to też sukces, chociaż chyba najbardziej bolesny. No i złoty Stoch! Obfity tydzień, nie sądzicie? Komentujcie!

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 32


Obudziła się po piątej rano. Wstała, przeciągnęła się i zerknęła za okno. Na termometrze dwanaście stopni, słońce i delikatny wiaterek. Wymarzona pogoda na „spacer” po Tatrach.
Zeszła na dół, rozczesała swoje długie włosy. Do kuchni przyciągnął ją piękny zapach. W pomieszczeniu stała mama.
- Cześć kochanie. – uśmiechnęła się na widok córki i wróciła do smażenia naleśników.
- Mamo… Wstałaś tak wcześnie, żeby zrobić mi śniadanie? – zaśmiała się Asia.
- Dla mojej taterniczki wstałabym jeszcze wcześniej. Gdzie się dzisiaj wybierasz? – spytała.
- Na Skrajny Granat.
- Twój ulubiony szlak. Tylko uważaj, proszę. Wiesz dobrze, że Orla Perć lubi zaskakiwać.
- Muszę sobie zrobić rozgrzewkę. – uśmiechnęła się Strzelba.
- Rozgrzewkę? – roześmiała się mama. Zawsze podziwiała swoją córkę za zamiłowanie do gór.
- No tak. Mam zamiar iść jeszcze na Świnicę mamo. Ale nie dzisiaj.
- Boże dziecko, byłaś tam już tyle razy, ale zawsze się o ciebie boję. – pokiwała głową.
- Dam sobie radę. Skoczę jeszcze do schroniska. Może się załapię na jedną zmianę. Dawno nikogo nie… ratowałam. – zaśmiała się. Asia pochłonęła śniadanie i pobiegła spakować sprzęt. Trasa, którą wybrała była dosyć wymagająca, dlatego wzięła na wszelki wypadek
czekany. Ubrała się w swoją czerwoną kurtkę, z nadrukiem TOPR, którą miała obowiązek nosić w tatrach i założyła buty.
- Dobra mamo, wrócę dzisiaj wieczorem, albo jutro przed południem. Pewnie zatrzymam się w Murowańcu. – pożegnała się z mamą. Po kilkudziesięciu minutach stała przy wejściu na szlak. Szczęśliwa, ruszyła w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Raniutko w Bełchatowie…

- Monika, wiesz może, co u Asi? – spytał Bartek, widząc Libero, która szła na trening.
- A co ci do tego? Zraniłeś ją, nie wystarczy ci jedna? – powiedziała z przekąsem.
- Byłem u Aśki, tłumaczyłem jej, że nic mnie z Blanką nie łączyło. Uwierzcie mi! – zaczął rozpaczać.
- Bartek, naprawdę? Zawsze ci wierzyłam, ale tym razem nie potrafię…
- Naprawdę! Dziewucha mści się na mnie! Jak mam ją przekonać! Proszę, pomóż mi. – przyjmujący złożył ręce jak do modlitwy.
- Dobra Kuraś. – powiedziała w końcu. – Aśka jest w Zakopanem. Musiała chwilę odetchnąć od tego wszystkiego.
- Cholera, jak ja się teraz dostanę do Zakopanego?
- Bierz auto i jedź. Wyciągnę od niej kiedy i gdzie będzie chodzić i się na pewno spotkacie. Tylko tak możesz ją odzyskać. – rzekła spokojnie.
- Monia, dziękuję! – Bartek wyprzytulał Aśkę i pobiegł do domu. Spakował się w błyskawicznym tempie, zadzwonił do trenera i wyjechał. Czego to się dla miłości nie robi…

Gdzieś koło Hali Gąsienicowej…

Aśka wyłoniła się już zza drzew i rosnącej na stokach kosodrzewiny. Nic nie przeszkadzało jej w podziwianiu widoków. Upajała się krajobrazem i górskim powietrzem. W dusznym Bełchatowie brakowało jej wolności, której tutaj miała największą dawkę. Wychodząc coraz wyżej dostrzegała zarysy innych szczytów. Przystanęła i spojrzała we wszystkie strony, z prawej Zawrat, naprzeciw Kozi Wierch, a z lewej Kościelec. Przypomniała jej się wycieczka z Bartkiem. Starała się wymazać ją z pamięci, ale trudno było ukrywać, że była to jedna z najlepszych w jej życiu. Usiadła na kamieniu i wyciągnęła mapę, dalej się rozglądając. Wzięła do ust kilka łyków mineralnej i poszła dalej. Po dwudziestu minutach wyszła na piętro hal. Jednak tu skończył się spacerek, a zaczęła wspinaczka. Aśka wyciągnęła rękawiczki, żeby nie poranić rąk i zaczęła brnąć po ścianie. Kilkadziesiąt metrów do góry, bez asekuracji nie należy do najbezpieczniejszych pomysłów. Jednak dziewczyna lubiła wyzwania. Szła dalej szlakiem, który odbił nieco w prawo. Po kilkunastu minutach monotonnej wędrówki wśród drzew, Aśka wyszła na ścianę Granatu, z której rozciągały się nieziemskie widoki. Dalej szlak prowadził po nieco łatwiejszych do pokonania, ale zdradliwych skałkach. Oczywiście dziewczyna bez najmniejszego problemu je pokonała, chociaż dla przeciętnego turysty jest to nie lada wyzwania. Strzelby do „przeciętnych” nie zaliczamy. (Trudno sobie to wyobrazić, ale pod nogami Hala gąsienicowa, a nad głową skały i niebo).
Aśka po długim zmaganiu z niełatwą górą dotarła na szczyt. Uniosła głowę do góry i popatrzyła z uśmiechem w niebo, jakby chciała podziękować Bogu, że mogła tu wrócić. Do miejsca, gdzie spędzała najpiękniejsze chwile swojego życia. Usiadła na trawie, której skrawek znalazła jeszcze wśród skał. Siedziała tak dziesięć minut. Kiedy wstawała by iść dalej, usłyszała stłumiony krzyk, a po chwili zobaczyła człowieka spadającego żlebem w dół z Kościelca do przełęczy. Najczęściej jest to śmierć na miejscu, ale w historii ratownictwa wielokrotnie ludziom udawało się przeżyć takie wypadki. Szybko wyciągnęła telefon i wpisała numer do swojego znajomego, który tak jak ona był ratownikiem. Tym samym zdawała sobie sprawę, że pierwszy raz od kilku lat życie człowieka zależy od niej, gdyż jest najbliżej poszkodowanego.
- Hej Asiu. Dawno się nie widzieliśmy! – usłyszała głos.
- Słuchaj Paweł, poważna sprawa. Jestem Na Skrajnym Granacie i właśnie widziałam jak turysta spadł żlebem z Kościelca do przełęczy. Jestem na rzut kamieniem. Zejdę granią i za około dwadzieścia minut będę już przy nim.
- Jasne. Idź. Wysyłam helikopter. Masz sprzęt?
- Oczywiście. Tylko się pospiesz. Pogoda się zmienia. – dodała, widząc nadchodzące z zachodu ciemne chmury.
- Wiem, trzymaj się mała. Za chwilę będzie pomoc. – zakończył połączenie, a Aśka wręcz zbiegała po skalnych półkach.

Też w Zakopanem…

Bartek od paru godzin był już na miejscu. Chcąc skorzystać z okazji, wziął sprzęt i udał się na wycieczkę. Pogoda dopisywała, dlatego wybrał się na Kościelec, chcąc sobie przypomnieć wyprawę, którą odbył tam razem z Asią. Szedł równym tempem, podziwiając widoki. W oddali widział inne szczyty. Uwielbiał góry, a Strzelba zaszczepiła w nim jeszcze większą miłość do nich. Jego zamyślenie przerwał wyraźny krzyk. Chłopak idący jakieś trzysta metrów przed nim pośliznął się i runął w dół. Bartek przestraszył się nie na żarty. Za wszelką cenę chciał mu pomóc. Wyciągnął linę i nabił w ścianie haki.
- Trzy haki. – powiedział do siebie, przypominając sobie rozważną decyzję Asi, która uratowała jej życie. Solidnie zawiązał supeł i przy pomocy czekanów zaczął schodzić w dół. Po kilkunastu minutach był przy rannym. Jak na złość na dole nie było zasięgu, czyli z wołania o pomoc nici. Mógł tylko liczyć na to, że ktoś inny ich zauważy. Mężczyzna, na oko dwudziestokilkuletni leżał nieprzytomny, z rozbitą głową i rozciętym łukiem brwiowym, z którego sączyła się krew. Kurasiowi zaczęły drżeć ręce. W duchu modlił się, żeby ktoś w końcu tędy przechodził. Jego modlitwy zostały wysłuchane…
Po pięciu minutach na horyzoncie ukazała się wysoka, szczupła postać. Po kolorze kurtki, Bartek rozpoznał w niej ratownika.


Aśka z niemałym trudem pokonywała trasę przysypaną jeszcze śniegiem, która w lecie jest zwykłym spacerkiem. W oddali zobaczyła dwóch ludzi. Jeden leżał w bezruchu, co oznaczało, że jest poszkodowanym turystą, a nad nim klęczał drugi mężczyzna. Dziewczyna przyspieszyła kroku i za chwilę znalazła się przy nich.
- Co mu się stało? – spytała, patrząc na zdziwionego mężczyznę.
- Rozbił głowę i rozciął łuk brwiowy. Oddycha, ale jest nieprzytomny…
- Aha. – odparła, wyciągając z plecaka apteczkę i ściągając rękawiczki.
- Jest pani ratownikiem? – spytał, biorąc od dziewczyny bandaż.
- Tak. – rzuciła Aśka, niewiele myśląc. Kuraś nie zdawał sobie sprawy, z kim właśnie rozmawiał. Tak samo jak on, dziewczyna miała twarz zakrytą kominiarką, a poza tym, nie było czasu, żeby się sobie specjalnie przyglądać.
- Jest śmigłowiec! – ucieszyła się i zaczęła machać rękami. Po chwili zostały spuszczone nosze, na których Aśka umiejętnie ułożyła poszkodowanego. Dała znać pilotom, żeby lecieli prosto do szpitala, a oni wrócą spokojnie do schroniska.
Bez słowa wspięli się z powrotem na ścianę, a później, skupiając się jedynie na drodze, doszli na szczyt Kościelca. Usiedli na kamieniach, a Aśka rozpięła kurtkę i ściągnęła kominiarkę. Bartek zamarł…

Cześć! Powiedzcie mi wprost, czy nie zanudzają Was te rozdziały o górach. Przyznam się, że kocham góry tak, jak siatkówkę i mogę o nich gadać godzinami, tak samo jak chodzić. Komentujcie!