sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 40


            Z trudem oderwałam się od Bartka, chociaż w duchu byłam przeszczęśliwa.
- Co ty robisz? – wydusiłam z siebie.
- Kocham Cię Asia, nie wytrzymam bez ciebie. Proszę daj mi szansę. – błagał mnie. Dobrze, że nie uklęknął przede mną.
- Prosiłam cię. Będzie nam jeszcze trudniej. – wybełkotałam, czując jak łzy pchają mi się do oczu. Na szczęście winda się zatrzymała, przez co oszczędziłam sobie nieprzyjemnej rozmowy. Wybiegłam z klaustrofobicznego pomieszczenia i po chwili znalazłam się w swoim pokoju. Monika gdzieś wybyła, więc byłam sama ze sobą. Wyciągnęłam telefon i wyszukałam numer Dawida, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę. Nie odbierał. Włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale nic to nie dało. Pomyślałam „trudno” i wzięłam książkę leżącą na półce. Pół godziny później wszyscy zeszli na obiad, łącznie ze mną. Usiadłam koło Weroniki i Moniki, a później przysiadła się jeszcze Agnieszka. Starałam się być wyluzowana, ale cały czas czułam na sobie przenikliwy wzrok Bartka. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, jednak to było ode mnie silniejsze. Ukradkiem widziałam, jak Kuraś wbija nóż w kotlet i siedzi ze spuszczoną głową. Było mi go cholernie szkoda, jednak zranił mnie i nie wiem, czy byłam gotowa znowu mu zaufać. Skończyłam jedzenie i poszłam przygotować się na basen. Wzięłam torbę ze strojem i ręcznikiem, po czym wyszłam z pokoju razem z Monią. W połowie drogi dołączył się do nas jeszcze Michał, więc miałam okazję popatrzeć i posłuchać jak do siebie szczebioczą. Chociaż na chwilę mogłam się oderwać od dręczących mnie myśli.

Weszłyśmy do szatni, gdzie siedziały już inne dziewczyny. Założyłyśmy sportowe stroje i wyszłyśmy na basen. Tam czekali już na nas chłopaki. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów i zbierania szczęk z podłogi, no ale niestety mężczyźni później dojrzewają. Za chwilę weszli nasi trenerzy z głupimi uśmieszkami na twarzy.
- Robimy sztafetę. Pływamy po dwanaście osób na tor. Drużyna, która pierwsza przepłynie łącznie czterdzieści osiem basenów, wygrywa. – powiedział donośnym głosem Matlak. Wszyscy podzieliliśmy się na dwa team’y i zaczęła się walka na śmierć i życie. Naturalnie musiałam mieć pecha i płynąć ostatnia, a co gorsza po Bartku. Trudno się mówi.

Przez dwadzieścia cztery pierwsze baseny wygrywaliśmy, ale potem wszyscy zaczęli się powoli męczyć. Pod koniec wyścigu Bartek z Miśkiem nadrobili straty i obie drużyny płynęły równo, aż w końcu nadeszła pora na ostatnie dwie długości, w moim wykonaniu. Do wody wskoczyłam równo z Bartmanem. Płynęłam jakby mnie rekin gonił, ale to i tak nie dało mi dużej przewagi nad atakującym.
Jedna długość za mną, teraz następne 50m. Zibi trochę zwalniał, za to ja zaczęłam przyśpieszać. Kraulem nie pływałam najlepiej, ale widać na tyle dobrze, żeby pokonać Zbyszka. Dotknęłam ręką płytki i spojrzałam z ironicznym uśmiechem na Bartmana.
- Ty dobie dyscyplin nie pomyliłaś? – roześmiał się.
- Do Otylii Jędrzejczak mi trochę brakuje. – uśmiechnęłam się. Za chwilę przede mną pojawiła się dłoń, oczywiście należąca do Bartka. Skorzystałam, a ten jednym ruchem wyciągnął mnie z wody. Tym razem ja musiałam zbierać szczękę z podłogi. Słyszałam o ludziach silnych, ale to już była lekka przesada. Nie ważyłam tyle co piórko. Wszyscy zaczęli mnie ściskać, co najmniej jakbym zdobyła medal olimpijski. Za chwilę znalazł się przy mnie trener i z uśmiechem na ustach pokazał mi stoper.  54.73!
- O matko. – wydusiłam z siebie.
- Na 100m. Brawo Joasiu. – trener cieszył się jak dziecko, co mnie trochę rozśmieszyło.

Popływaliśmy jeszcze trochę. Jednak piętnaście minut przed końcem treningu, trener „w nagrodę” kazał usadowić mi się w jacuzzi. Mi to w żadnym przypadku nie przeszkadzało. Za chwilę dosiadło się jeszcze kilka osób i zrobiło się całkiem wesoło. Wszyscy mnie podziwiali. Oj… zachowuję się jak egoistka.
- Jak się dzielimy na treningu? – spytał Zibi, siadając koło mnie.
- Proponuję ja, Aśka, Bartek, Weronika, naturalnie Monia. – Dzik wyszczerzył się do narzeczonej. – I załóżmy Ziomek na rozegranie. To my mamy team ustalony. – uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
- Przygotowujesz się do roli trenera? – roześmiałam się.
- Zawszę mogę nim zostać. – pokazał wszystkie zęby.
- A my trenerze? – spytał Zibi, akcentując ostatnie słowo.
- No to ty, Piter, Igła, Winiar, Iza na rozegranie, Magda na przyjęcie i wszystko pasi.
- Pasi, pasi. Zbieramy się, bo Anastasi nadchodzi.

Po kilku minutach przyszedł trener i oficjalnie zakończył nasz trening na basenie. Poszliśmy się przebrać, po znowu za dwie godziny mieliśmy wspólny trening na hali. Może to nie był taki zły pomysł. Wzięłam koszulkę, spodenki i swoje ukochane buciki, które ubieram na każdy możliwy trening, czy mecz. Weszłam na halę i zaczęłam się rozgrzewać. Usiadłam jak najdalej od Bartka. Zdawałam sobie sprawę, ze znowu zacznie niewygodny dla mnie temat. Po godzinie solidnej rozgrzewki i ćwiczeń, zaczęliśmy grać w ustalonych wcześniej składach.

Stanęłam sobie na przyjęciu i czekałam na piłkę. Ziomek jest świetnym rozgrywającym. Kilka razy dostałam wystawę na środek z drugiej linii, czyli tak zwanego pipe’a.
Wszystko szło jak po maśle, do jednego z ataków Piotrka z krótkiej. Widziałam jak Nowakowski zbiera się do ataku. Dostał idealną piłkę, zrobiłam krok do przodu, myśląc, że będzie kiwać. To był błąd. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam to niebiesko-żółta piłka zbliżająca się do mnie z zawrotną prędkością, głos, który chyba należał do wszystkich obecnych na boisku i to najgorsze – ciepła krew na ustach. Później straciłam kontakt z rzeczywistością…

Przepraszam, że dodaję tak późno, ale zrozumcie, że mam treningi, szkołę i się po prostu nie wyrabiam, a nie chcę dodawać nieprzemyślanych, bezsensownych rozdziałów. Za dwie godziny mecz. Jak obstawiacie? U was też słoneczko i 15 stopni? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz