wtorek, 30 kwietnia 2013
ZAPRASZAM NA BLOGA!
Rozdziały dodaję w poniedziałki i piątki :) http://a-teraz-zaczekaj.blogspot.com/
niedziela, 14 kwietnia 2013
Uwaga!
Rozpoczęłam pisanie nowego opowiadania pt. "A teraz zaczekaj". Podajcie mi proszę swoje pomysły oraz siatkarzy, których chciałybyście zobaczyć w historii. Zapraszam :)
Epilog
…
- Aśka,
obudź się, dojeżdżamy pod halę. – usłyszałam cichy głos Moniki. Otworzyłam
najpierw lewe oko, później prawe i rozglądnęłam się dookoła. Nasz autokar stał
na wielkim parkingu, przed Katowickim „Spodkiem”.
Pomyślałam:
Gdzie Bartek, gdzie mój guz na głowie, od ataku Nowakowskiego, czemu nie stoję
do cholery na boisku? Spojrzałam na zegarek – czternasta. Moje zdziwienie było
nie do opisania. Po chwili usłyszałam znajomy głos… Kaśki!
- Asiula,
jakie wystawy sobie dzisiaj życzysz? – roześmiała się, ale mi nie było do
śmiechu.
- Jak zwykle…
- odpowiedziałam cicho.
- Coś ty
taka przestraszona? Śniło ci się coś? – spytała zadziwiona Libero.
- Śniło, oj
śniło… - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do siebie i pewnym krokiem
wyszłam z autokaru, kierując się w stronę obiektu. Przechodząc przez wielkie
wrota napotkałam paru siatkarzy i prezesa PZPS’u.
- Dzień
dobry. – uśmiechnął się do mnie, a za nim zawodnicy. – Życzę powodzenia.
Wierzymy w was dziewczyny. – mrugnął okiem, a ja zdobyłam się na delikatny
uśmiech.
Poszłyśmy do
szatni, a później na boisko, gdzie roiło się od kibiców w biało-czerwonych
koszulkach. Na hymnie zadrżałam, a z oczu pociekła mi mała łza. Na trybunach,
tuż za kwadratem dostrzegłam Kurka, który szczerzył się do mnie niemiłosiernie.
Zaczęłyśmy
grać. Rozbiłyśmy Niemki do zera, czego w życiu bym się nie spodziewała. Dostałam
MVP, z czego bardzo się cieszyłam. Swój występ mogłam określić za bardzo udany.
Dodatkowo rozmawiałam z trenerem, który włączył mnie do wyjściowej szóstki na
najbliższe mecze. Jak tu się nie cieszyć? Weszłyśmy do szatni i zmieniłyśmy
ciuszki na cywilne.
- Aśka, coś
ty taka nieobecna? Trzeba jej znaleźć faceta, ja wam to mówię. – powiedziała Weronika,
a ja stałam jak słup soli.
- A Dawid? –
powiedziałam po cichu. – A Bartek?
- Co?
Dziewczyno, chyba ci się za dobrze spało. – roześmiała się Monika i wzięła mnie
za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia. Przy drzwiach stał Kurek z bananem na
ustach.
- Wyskoczysz
na kawę? – spytał, kiedy stanęłam na jego wysokości.
- y… -
zacięłam się, a kątem oka zobaczyłam Monikę, Kaśkę i Weronikę, który wystawiły
kciuki i energicznie przytakiwały.
- To znaczy…
chętnie. – wydusiłam z siebie.
- Świetnie!
Trzeba uczcić pierwszy wygrany mecz w półfinale! Mówię, ci, że w Niemczech
zdobędziecie Mistrzostwo Europy… - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
Mistrzostwa
Europy? Kurde, to był naprawdę chyba tylko sen… Szkoda, ale w sumie… znowu idę
na randkę z Bartkiem, a sen mógł być przepowiednią na wygrany turniej.
Uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam ze Spodka w towarzystwie przyjmującego. Nie
ma sensu się zastanawiać nad tym co było, bo ostatecznie Siatkówka to nie tenis, zagrywka jest tylko jedna…
Krótki epilog na koniec… Dziękuję
Wam, ze dotrwałyście ze mną do końca, że czytałyście moje wypociny :) W tym
opowiadaniu powoli kończyły mi się pomysły i myślę, że czas zacząć nowe, do
którego już zaczynam powoli zbierać inspirację. Powiedzcie mi proszę, jakiego
siatkarza (niekoniecznie Polskiego) chciałybyście w nim zobaczyć? :) Pozdrawiam
Was gorąco i jeszcze raz dziękuję.
Kasiula
:)
sobota, 13 kwietnia 2013
Rozdział 40
…
Z trudem oderwałam się od Bartka,
chociaż w duchu byłam przeszczęśliwa.
- Co ty
robisz? – wydusiłam z siebie.
- Kocham Cię
Asia, nie wytrzymam bez ciebie. Proszę daj mi szansę. – błagał mnie. Dobrze, że
nie uklęknął przede mną.
- Prosiłam
cię. Będzie nam jeszcze trudniej. – wybełkotałam, czując jak łzy pchają mi się
do oczu. Na szczęście winda się zatrzymała, przez co oszczędziłam sobie
nieprzyjemnej rozmowy. Wybiegłam z klaustrofobicznego pomieszczenia i po chwili
znalazłam się w swoim pokoju. Monika gdzieś wybyła, więc byłam sama ze sobą.
Wyciągnęłam telefon i wyszukałam numer Dawida, po czym nacisnęłam zieloną
słuchawkę. Nie odbierał. Włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze dwa
razy, ale nic to nie dało. Pomyślałam „trudno” i wzięłam książkę leżącą na
półce. Pół godziny później wszyscy zeszli na obiad, łącznie ze mną. Usiadłam
koło Weroniki i Moniki, a później przysiadła się jeszcze Agnieszka. Starałam
się być wyluzowana, ale cały czas czułam na sobie przenikliwy wzrok Bartka.
Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, jednak to było ode mnie silniejsze. Ukradkiem
widziałam, jak Kuraś wbija nóż w kotlet i siedzi ze spuszczoną głową. Było mi
go cholernie szkoda, jednak zranił mnie i nie wiem, czy byłam gotowa znowu mu
zaufać. Skończyłam jedzenie i poszłam przygotować się na basen. Wzięłam torbę
ze strojem i ręcznikiem, po czym wyszłam z pokoju razem z Monią. W połowie drogi
dołączył się do nas jeszcze Michał, więc miałam okazję popatrzeć i posłuchać
jak do siebie szczebioczą. Chociaż na chwilę mogłam się oderwać od dręczących
mnie myśli.
Weszłyśmy do
szatni, gdzie siedziały już inne dziewczyny. Założyłyśmy sportowe stroje i
wyszłyśmy na basen. Tam czekali już na nas chłopaki. Oczywiście nie obyło się
bez gwizdów i zbierania szczęk z podłogi, no ale niestety mężczyźni później
dojrzewają. Za chwilę weszli nasi trenerzy z głupimi uśmieszkami na twarzy.
- Robimy sztafetę.
Pływamy po dwanaście osób na tor. Drużyna, która pierwsza przepłynie łącznie czterdzieści
osiem basenów, wygrywa. – powiedział donośnym głosem Matlak. Wszyscy
podzieliliśmy się na dwa team’y i zaczęła się walka na śmierć i życie.
Naturalnie musiałam mieć pecha i płynąć ostatnia, a co gorsza po Bartku. Trudno
się mówi.
Przez dwadzieścia
cztery pierwsze baseny wygrywaliśmy, ale potem wszyscy zaczęli się powoli
męczyć. Pod koniec wyścigu Bartek z Miśkiem nadrobili straty i obie drużyny
płynęły równo, aż w końcu nadeszła pora na ostatnie dwie długości, w moim
wykonaniu. Do wody wskoczyłam równo z Bartmanem. Płynęłam jakby mnie rekin
gonił, ale to i tak nie dało mi dużej przewagi nad atakującym.
Jedna
długość za mną, teraz następne 50m. Zibi trochę zwalniał, za to ja zaczęłam
przyśpieszać. Kraulem nie pływałam najlepiej, ale widać na tyle dobrze, żeby
pokonać Zbyszka. Dotknęłam ręką płytki i spojrzałam z ironicznym uśmiechem na
Bartmana.
- Ty dobie
dyscyplin nie pomyliłaś? – roześmiał się.
- Do Otylii
Jędrzejczak mi trochę brakuje. – uśmiechnęłam się. Za chwilę przede mną
pojawiła się dłoń, oczywiście należąca do Bartka. Skorzystałam, a ten jednym
ruchem wyciągnął mnie z wody. Tym razem ja musiałam zbierać szczękę z podłogi.
Słyszałam o ludziach silnych, ale to już była lekka przesada. Nie ważyłam tyle
co piórko. Wszyscy zaczęli mnie ściskać, co najmniej jakbym zdobyła medal
olimpijski. Za chwilę znalazł się przy mnie trener i z uśmiechem na ustach
pokazał mi stoper. 54.73!
- O matko. –
wydusiłam z siebie.
- Na 100m.
Brawo Joasiu. – trener cieszył się jak dziecko, co mnie trochę rozśmieszyło.
Popływaliśmy
jeszcze trochę. Jednak piętnaście minut przed końcem treningu, trener „w
nagrodę” kazał usadowić mi się w jacuzzi. Mi to w żadnym przypadku nie
przeszkadzało. Za chwilę dosiadło się jeszcze kilka osób i zrobiło się całkiem
wesoło. Wszyscy mnie podziwiali. Oj… zachowuję się jak egoistka.
- Jak się
dzielimy na treningu? – spytał Zibi, siadając koło mnie.
- Proponuję
ja, Aśka, Bartek, Weronika, naturalnie Monia. – Dzik wyszczerzył się do
narzeczonej. – I załóżmy Ziomek na rozegranie. To my mamy team ustalony. –
uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
-
Przygotowujesz się do roli trenera? – roześmiałam się.
- Zawszę
mogę nim zostać. – pokazał wszystkie zęby.
- A my
trenerze? – spytał Zibi, akcentując ostatnie słowo.
- No to ty,
Piter, Igła, Winiar, Iza na rozegranie, Magda na przyjęcie i wszystko pasi.
- Pasi,
pasi. Zbieramy się, bo Anastasi nadchodzi.
Po kilku
minutach przyszedł trener i oficjalnie zakończył nasz trening na basenie.
Poszliśmy się przebrać, po znowu za dwie godziny mieliśmy wspólny trening na
hali. Może to nie był taki zły pomysł. Wzięłam koszulkę, spodenki i swoje
ukochane buciki, które ubieram na każdy możliwy trening, czy mecz. Weszłam na
halę i zaczęłam się rozgrzewać. Usiadłam jak najdalej od Bartka. Zdawałam sobie
sprawę, ze znowu zacznie niewygodny dla mnie temat. Po godzinie solidnej
rozgrzewki i ćwiczeń, zaczęliśmy grać w ustalonych wcześniej składach.
Stanęłam sobie
na przyjęciu i czekałam na piłkę. Ziomek jest świetnym rozgrywającym. Kilka
razy dostałam wystawę na środek z drugiej linii, czyli tak zwanego pipe’a.
Wszystko
szło jak po maśle, do jednego z ataków Piotrka z krótkiej. Widziałam jak
Nowakowski zbiera się do ataku. Dostał idealną piłkę, zrobiłam krok do przodu,
myśląc, że będzie kiwać. To był błąd. Jedyną rzeczą, jaką pamiętam to
niebiesko-żółta piłka zbliżająca się do mnie z zawrotną prędkością, głos, który
chyba należał do wszystkich obecnych na boisku i to najgorsze – ciepła krew na
ustach. Później straciłam kontakt z rzeczywistością…
Przepraszam, że dodaję tak późno, ale
zrozumcie, że mam treningi, szkołę i się po prostu nie wyrabiam, a nie chcę
dodawać nieprzemyślanych, bezsensownych rozdziałów. Za dwie godziny mecz. Jak
obstawiacie? U was też słoneczko i 15 stopni? :)
sobota, 6 kwietnia 2013
Rozdział 39
Aśka…
Do
moich uszu dobijał się nieznośny dźwięk budzika. Wymacałam go dłonią i
spojrzałam na wyświetlacz. 7:00. Przeklęłam w myślach i wyskoczyłam z łóżka. Za
pół godziny mam być pod halą i wyjeżdżać na zgrupowanie do Spały. Złapałam
torbę z rzeczami, ale zaraz zmieniłam zdanie. Upuściłam ją i pobiegłam do
łazienki. Umyłam się w ekspresowym tempie. Włożyłam reprezentacyjny dres,
zarzuciłam plecak, na ramię torbę, a do ręki wsadziłam Monte.
Za pięć minut mieliśmy wyjeżdżać. Stałam razem ze wszystkimi,
drugi trener sprawdzał obecność, a mnie olśniło, że nie zamknęłam mieszkania.
Zrobiłam minę jakby mi dom okradli. Przeraziłam się i zażarcie zaczęłam
tłumaczyć po włosku trenerowi, że muszę wrócić, a to mi zajmie dziesięć minut.
Mężczyzna niechętnie skinął głową, a ja jak torpeda pognałam w stronę osiedla.
Po przebiegnięciu jakichś czterystu metrów zorientowałam się, że biegnie za mną
nikt inny, jak Bartek. Zaczęłam się śmiać pod nosem, widząc, jak ten „mutant”
próbuje mnie dogonić. Po dwóch minutach morderczego maratonu znalazłam się pod
klatką, gdzie z grzeczności zaczekałam na Kurka.
- Poranny trening? –
spytałam z uśmiechem na ustach, widząc jego rozpaloną do granic możliwości
twarz. Teoretycznie nie miałam za co być dla niego opryskliwa.
- Można to tak nazwać. – roześmiał się i usiadł na ławce, w
czasie kiedy ja poszłam zamknąć mieszkanie. Za moment znalazłam się z powrotem
na dole. Mrugnęłam do Bartka i pobiegliśmy w drugą stronę.
Na miejsce przybiegliśmy
wykończeni. Zajęliśmy swoje miejsca, czyli obok siebie, bo wszyscy już
się wygodnie usadowili. Klapnęłam od strony okna i oparłam głowę o szybę.
Wyciągnęłam z torby książkę, którą chciałam zacząć czytać. Wspominałam już, że
jestem molem książkowym? Zaczęłam od opisu i krótkiego streszczenia na okładce.
Wtedy nadszedł Bartek i „padł” obok mnie.
- Co tam czytasz? – zaciekawił się.
- „Milczenie owiec”. Zaczynam dopiero. Nawet nie wiem za
bardzo o czym to jest. Jak widzę tanią, a grubą książkę, to od razu ją kupuję.
Jak bułki w spożywczaku. – zaśmiałam się.
- Mogę czytać z tobą? – zrobił maślane oczy.
- A czytaj, tylko dostosuj sobie tempo. Ostrzegam, że szybko
czytam. – pogroziłam mu palcem i
otworzyłam lekturę na pierwszej stronie. Zaczęliśmy czytać kryminał, który
okazał się być fantastyczną książką. W ten sposób przeleciała nam cała droga do
Spały.
Zajechaliśmy na wielki parking i wysiedliśmy z autokaru.
Spała, zarówno jak Szczyrek była moim drugim domem. Wiedziałam gdzie co się
znajduje, jak gdzie dojść. Powędrowaliśmy do recepcji, dostałam pokój z Moniką,
naprzeciwko siatkarzy. No trudno. Będzie głośno, ale my ich tam utemperujemy.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do swojego lokum, słuchając idącej
za mną Moniki. Weszłyśmy do naszego „królestwa”. Jak zwykle, niczego lepszego
nie mogłyśmy się spodziewać. Dwa DŁUGIE, dębowe łóżka, mała komoda, telewizor i
niewielkie biurko. Oczywiście z łazienką, która była dosyć dobrze wyposażona.
Niestety bez wanny, ale mówi się trudno. Poszłam w ślady Moniki i rozpakowałam
torby, wkładając ubrania do szafy, a
kosmetyki kładąc na półce w łazience. Położyłam się na łóżko i spojrzałam na
kartkę, którą dostałam w recepcji. Wyglądała niestety mało przyjaźnie. O ósmej
śniadanie, później prawie trzygodzinny trening, chwila przerwy, siłownia, czas
wolny do obiadu, później znowu mała przerwa,
basen – niestety z chłopakami, co oznacza zabawę w chlapanie i wrzucanie do wody, dalej przerwa
i wieczorem ostatni trening, niestety łączony. Ale i tak lżejszy plan niż na
ostatnim zgrupowaniu.
Założyłam biało czerwoną koszulkę, które jesteśmy
zobowiązani nosić w Spale. Krzyknęłam do Moniki, która była w łazience, że
wychodzę się przejść. Wzięłam swoje ukochane, czerwone conversy, a ponieważ
było już cieplutko, ubrałam krótkie spodenki. Do kieszeni wzięłam telefon i
wyszłam z pokoju, spotykając po drodze pana Bartmana.
- I jak tam? – spytał, kiedy dorównał mi kroku. – Jak nastroje
przed mistrzostwami?
- Jak na razie wyśmienite. Czuję, że jesteśmy w dobrej
formie i mamy szansę na złoto, ale nie będę zapeszać. – uśmiechnęłam się. – A wy?
Przecież nie zostało wam wiele czasu.
- Po ostatnich osiągnięciach jesteśmy dobrej myśli. –
powiedział, a nasza rozmowa zeszła na inne tory. Gadaliśmy o naszych
zwierzakach. Zdziwiło mnie, ze prawie dwumetrowy facet może mieć małego yorka i
kochać go nad życie, a w dodatku dać mu bardzo nietypowe imię – Bobek. Ale cóż,
o gustach się nie dyskutuje. Pożegnałam się ze Zbyszkiem i poszłam do stołówki.
Zamówiłam sobie sałatkę grecką, bo Monte na cały dzień wypełniony masą
treningów i ćwiczeń, nie wystarcza. Usiadłam sobie pod oknem i „zajadałam” się
sałatą, pomidorem i serem fetą. Niektórzy się dziwią, że coś takiego przechodzi
mi przez gardło, ale ja jestem wielbicielką śródziemnomorskiej kuchni. Za chwilę
zeszli też inni siatkarze oraz parę dziewczyn z drużyny. Posłały mi promienny
uśmiech i usiadły w rogu pomieszczenia. W tym samym czasie, do mojego stolika
przysiadł się Bartek.
- Co słychać? O mój Boże, jak tym możesz to jeść. – wskazał na
moje drugie śniadanie i zakrył dłonią usta.
- Zwykła sałatka i bardzo zdrowa. Lepsze to, niż
wysokokaloryczne Monte. – zaśmiałam się.
- I tak spalam te kalorie. Ty z resztą też. Podtucz się coś,
bo w anoreksję wpadniesz, jak będziesz jeść te paskudztwa.
- Żadne paskudztwa. – postanowiłam się pobawić jego kosztem.
– A kałamarnice jadłeś? - spytałam z
powagą, którą trudno mi było zachować, widząc jego przerażoną minę.
- Nie jadłem. I nie mam zamiaru. - powiedział z obrzydzeniem.
- Ale sushi w Japonii próbowałeś, prawda? – dalej drążyłam
temat.
- Nie. Wystarczy, że w Londynie się zatrułem. Zmienimy
temat? – błagał. Nie wytrzymałam i wybuchłam spazmatycznym śmiechem, a kątem
oka widziałam, jak Bartek bacznie mi się przygląda i uśmiecha na mój widok, w
stanie niepohamowanej radości.
- Z czego się tak śmiejecie? – Do stolika przyszedł Igła,
Ziomek i Pit.
- Udowadniam Kurkowi, że nie korzysta z życia. –
odpowiedziałam, kiedy trochę się uspokoiłam.
- W jakim sensie? – Igła poruszył brwiami. A ja strzeliłam
ręką w czoło.
- Moja wina, że nie lubię sera fety, kałamarnic i surowych
ryb? – powiedział zrezygnowany przyjmujący.
- Dobra Kuraś, daj spokój. Jak będziemy kiedyś we Francji to
napakujemy cię ślimakami. Aśka na pewno będzie usatysfakcjonowana. – zaśmiał
się Piotrek. - Kiedy macie trening? – zwrócił się do mnie.
- Za niecałą godzinę. Potem siłownia, obiad i basen, a
wieczorem chyba mamy razem. – uśmiechnęłam się, a w oczach Bartka pojawiły się
iskierki radości.
Grzecznie się pożegnałam i razem z Kurkiem poszłam w
kierunku windy. Ponieważ nasze pokoje były na najwyższym piętrze, trochę
musieliśmy poczekać w środku. Widziałam, że siatkarz bije się z myślami. W
końcu nie wytrzymał i zbliżył się do mnie.
- Aśka, ja cię kocham. Wróć do mnie. Ja tak dłużej nie
wytrzymam. – wyszeptał. Nie wiedziałam za bardzo, jak mam zareagować.
- Przecież cię prosiłam. Obiecałeś, że nie będziesz do tego
wracał, a poza tym… - nie skończyłam, bo mocno mnie do siebie przytulił i
zachłannie pocałował…
Co u Was słychać? Jak
obstawiacie niedzielny mecz. Wygra Sovia, czy ZAKSA? Całym sercem kibicuję Resovii,
ale oczywiście nie dzielę was na Kibiców pierwszej, czy drugiej drużyny! :) Mam
nadzieję, że rozdział się podoba, bo ja osobiście jestem z niego zadowolona.
Pozdrawiam :)
środa, 3 kwietnia 2013
Rozdział 38
Asia…
Leżałam
na łóżku, myśląc o wszystkim i jednocześnie o niczym. Do moich uszu dobijał się
odgłos deszczu dudniącego w okienne szyby. Firanka tańczyła na wietrze, a mi
było to wszystko obojętne. Wsłuchiwałam się w rytm melodii lecącej w tle z
głośników radia i po kolei analizowałam treść czytanej przeze mnie książki.
Jednak żadne z przeczytanych słów do mnie nie dochodziło. Ciągle myślałam o
Dawidzie, a chwilami przez moje myśli przebiegał wesoły uśmiech Bartka. Nie
miałam pojęcia dlaczego nie dałam mu jeszcze jednej szansy…
-
Przecież mnie zranił. Nie mogę mu pozwolić sobą pomiatać. – powiedziałam do
siebie, chcąc rozwiać dręczące mnie myśli. Usiadłam na miękkim materacu i
spojrzałam na zdjęcie wiszące na ścianie. Byłam na nim razem z Dawidem –
szczęśliwa. Czy czegoś więcej mi było potrzeba do szczęścia? Wschodząca gwiazda
siatkówki, znana nie tylko w Polsce, dziewczyna bogatego i ułożonego mężczyzny,
niebiedna, czego więcej chcieć? Jednak ciągle coś mnie nurtowało.
Chciałam się jakoś uwolnić od rzeczywistości. Udzielając wywiadów, zawsze
mówiłam, że jestem szczęśliwa, dumna ze swoich osiągnięć, a czasem miałam
ochotę zmienić zawód. Z powrotem stać się małą Asią, bawić się z psem, być
przytulana przez wszystkich, którzy mnie kochali. Sława zaczynała mnie już powoli
męczyć. Mój natłok myśli przerwał gwałtowny dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć,
a w progu stanął uśmiechnięty i zziajany Bartek.
-
Co ty tu robisz? – spytałam, widząc siatkarza, grubo po dwudziestej drugiej, u
„bram” mojego małego królestwa.
-
A może tak „dzień dobry”? – zażartował.
-
Raczej dobry wieczór. – odwzajemniłam uśmiech i zaprosiłam go do środka. – Z
czym przychodzisz? – spytałam, siadając obok niego w salonie.
-
Chciałem z tobą pogadać. – powiedział poważnie. Miałam złe przeczucia co do tej
rozmowy.
-
Proszę bardzo. – mruknęłam i wygodniej się oparłam, cały czas nie spuszczając z
oczu mojego rozmówcy.
-
Zadam ci tylko jedno pytanie. – rzekł, co nie wyglądało zbyt przyjemnie.
-
Proszę. – skinęłam głową.
-
Jesteś teraz szczęśliwa? – spytał, a mnie zamurowało. Jakaś telepatia?
-
Zależy w jakim kontekście… - zaczęłam się bronić, ale widząc minę Kurka, nie
chciałam brnąć dalej w to całe bagno.
-
A no w takim, czy kochasz Dawida? – powtórzył pytanie nieco jaśniej.
-
Ach tak… - zastanowiłam się. Czy ja go kocham? To na pewno jakiś podstęp. –
Tak. – odparłam, niewiele myśląc.
-
Aha. – spuścił głowę i utkwił wzrok w czubkach swoich butów. – Przepraszam, że
cię nachodzę o takiej porze. – szepnął i udał się w kierunku wyjścia. A ja?
Zrobiło mi się go strasznie szkoda.
-
Bartek! – odwrócił się z cieniem nadziei w oczach. Dobrze wiedziałam, po co tu
przyszedł. Wiedziałam, ze mam szansę, żeby mu powiedzieć, co naprawdę czuję,
jednak moja cholerna duma i ego zabroniły mi tego zrobić.
-
Nic nie szkodzi… - odparłam cichutko i zdobyłam się na delikatny uśmiech, który
przypominał bardziej grymas. Kuraś przytaknął i wyszedł z mieszkania, kierując
się w stronę swojego auta.
Zsunęłam
się po drzwiach i uroniłam kilka niewinnych łez. Znowu! Przecież przysięgałam
sobie, że nigdy nie będę płakać przez przegrany mecz, turniej, głupią kontuzję,
a tym bardziej przez chłopaka! Jednak znowu to było silniejsze. Wślizgnęłam się
do pokoju, wyciągnęłam pidżamę i poszłam do łazienki, licząc, że gorąca woda
ściągnie ze mnie całą złość, bezsilność i smutek. Co ja gadam, bezsilność?
Miałam szansę, ale nie potrafiłam jej wykorzystać. Wyszłam z wielkiej wanny o
udałam się do pokoju. Padłam na łóżko i znowu pogrążyłam się w myślach. Nawet
nie pamiętam, kiedy zmorzył mnie sen i odpłynęłam.
Bartek…
Znowu.
Od kiedy lubię się bawić w filozofa! Zamiast walnąć prosto z mostu, jeszcze się
pogrążam. Czemu? Bo jestem tchórzem…
Wsiadłem
do samochodu i wyjechałem na Bełchatowskie ulice. Nie pojechałem do mieszkania.
Na ostatnim skrzyżowaniu skręciłem i dotarłem do parku. Do tego, w którym
zawsze siedziałem z Asią. Chciałem usiąść przy tej samej fontannie i wsłuchiwać
się w szum tych samych drzew, myśląc o tej samej dziewczynie, której tym razem
przy mnie nie było. Za kilka dni nasze siatkarki jadą z nami na zgrupowanie, a
później lecą na Mistrzostwa. Mi zostało jeszcze parę miesięcy. Był maj, a czas
tak szybko leciał. Spojrzałem na wodę w fontannie. Była jakaś inna. Taka jak
ja. Bez życia. Ktoś to życie jej brutalnie zabrał. Ja różniłem się tym, że sam
sobie je odebrałem. Podobno człowiek uczy się na błędach. Niestety u mnie tych
błędów już nie da się naprawić. Michał myśli, że wystarczy pstryknąć palcami i
się obudzić, jednak to nie jest takie proste.
Siedziałem
tak jeszcze kilka minut, kiedy podszedł do mnie nikt inny, jak Zbyszek.
Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem, ale smutkiem i pustką w oczach.
-
Co ty tu robisz grubo po jedenastej w nocy!? – spytał, siadając obok mnie.
-
Żałuję, proszę o pokutę, naukę i rozgrzeszenie. – powiedziałem na jednym
wdechu, a Zibi popatrzył na mnie jak na kosmitę. Mimowolnie się roześmiałem.
-
Jesteś jak baba w ciąży. Najpierw siedzisz struty, a teraz wybuchasz
spazmatycznym śmiechem. O co, a raczej o kogo chodzi? Aśka? – popatrzył na
mnie… ze współczuciem? Nic nie powiedziałem, tylko nieśmiało skinąłem głową. To
mu wystarczyło.
-
Wiem jak to jest. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć o Kaśce. To mi już chyba na
zawsze zostanie. – mruknął.
-
Ale mnie pocieszyłeś… - uśmiechnąłem się niemrawo i ponownie zatopiłem swój
wzrok w tafli wody.
Nie
wyszedł, słaby, zły, bez konkretnego tematu, ale trudno. Mam tysiąc myśli na
minutę, a jak przyjdzie co do czego, to nie potrafię tego ubrać w słowa. Przepraszam.
Jednak na pocieszenie powiem, że za kilka rozdziałów COŚ się stanie ;) Pozdrawiam was gorąco!
Subskrybuj:
Posty (Atom)